KAZBEK 5047 m n.p.m
![Obraz](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhKOVPqpsxjhfQp-_iN1n1NKyabeDoG0NIxbz9NFSpRcSIa7XlQS3y-Dovjg-AELTmFINyvjGvpMhxBBtUYW8HYkRlAFIBLl0Ug0VSkQJ7B1jKVHiLO-ICwvyYDeg6-we2r6H5A8P9OhSwS/s1600/KAZBEKb-30.jpg)
Po udanym wejściu na Mont Blanc i powoli gasnących emocjach związanych z całą otoczką, która kłębiła się w mojej głowie odnośnie tego szczytu przez blisko 10 lat, znalazłam się nagle w górskiej próżni. Złapałam swojego króliczka, a ja nie byłam przygotowana na to, co zrobić, gdy już go w końcu złapię. W relacji z MB napisałam takie słowa: „[…] i złożone wszystkie siły na pokład dla jednego celu: wleźć i uwolnić się z objęć Białej Damy, by móc spokojnie ruszyć dalej w górski świat”. Siedząc już od jakiegoś czasu na nizinach, kompletnie nie wiedziałam w którym kierunku ruszyć. To, że chciałam żyć jakimś kolejnym górskim wyzwaniem było dla mnie oczywiste, nie była jednak dla mnie oczywista jego konkretna nazwa. Podczas jednego z jesiennych wieczorów rzuciłam hasło „Kazbek”. Damian o gruzińskim 5-tysięczniku myślał wiele lat wcześniej, zanim jeszcze kaukaskie „pagóry” zaczęły być dla Polaków interesujące. Ja natomiast nie chciałam tam stawiać swojej nogi, dopóki nie wlezę na najwyższ