Dwa kamole i burza



Naprawdę nie chcieliśmy traktować tej góry jako zapychacza. Ona chyba jednak wiedziała, że nie dzierży pierwszego miejsca podczas naszego alpejskiego wyjazdu. Skąd dostała informacje? Kto nakablował? - to zapewne zostanie tajemnicą. Wiem jednak na pewno, że usiłowała mnie odesłać do miejsca gdzie kwiatki wącha się od spodu. Traunstein (1691 m n.p.m) to szczyt leżący nad jeziorem Traunsee i należy do części Północnych Alp Wapiennych w Austrii. Z nad poziomu morza wybija się nieco wyżej niż nasza Śnieżka. Ma wiele "wejściowych" możliwości. Począwszy od zwykłego trekowego, via ferratowego, kończąc na wspinaczkowym. Po sąsiedzku znajduje się także jeszcze jeden szczycik -  Katzenstein. Ze względu na nazwę bardzo chciałam na niego wejść, lecz chcieć w górach to nie zawsze jednak móc...





Przed przyjazdem do Austrii, zanocowaliśmy jeszcze przy granicy w Czechach. Przy widniejącej tablicy informacyjnej wyczytaliśmy, że nasze leśne lokum znajduje się na ścieżce dydaktycznej (tematyka dla mnie kompletnie niezrozumiała). Mimo wszystko, okazała się to fajna miejscówka. Obok mieliśmy do dyspozycji mini wiatę, w której w kulturalny sposób zjedliśmy kolację. Jedynym dyskomfortem była dla mnie próba zaśnięcia. Wszystko przez szelesty dobiegające zza poliestrowej ściany Garbusa (namiotu). Dopadła mnie jakaś dziwna psychoza, że zwierzęca część lasu urządziła sobie imprezkę pod maską Rekina i dla frajdy przegryza wszystkie kable.

Pierwszy test w terenie Garbus przeszedł pomyślnie, a Rekinem zainteresowały się tylko pająki.

niedziela, 20 lipca 2014

Wjeżdzając do austriackiego Gmunden - miejscowości startowej, potwierdził się fakt wyczytany na summitpost o trudnościach z  zaparkowaniem auta. Niewielkich rozmiarów parking, już dawno był zapełniony. No cóż, trochę się spóźniliśmy. Idąc za przykładem innych, zostawiliśmy Rekina w sznurku aut zaparkowanych przy chodniku, zapewniając sobie trochę dłuższy spacer wzdłuż jeziora.  

Mapka poglądowa Traunstein'a .

Trochę o niekorzystnej już dla nas godzinie ruszyliśmy szlakiem nr 410 w poszukiwaniu via ferraty "Naturfreundesteig", która jest najpopularniejszą możliwością wejścia na szczyt. My skorzystaliśmy z niej przechodząc tylko 3 ubezpieczone odcinki, ponieważ po nich według wyczytanej instrukcji mieliśmy odbić w lewo. Oczywiście zaliczyliśmy pierwsze pudło tego dnia i skręciliśmy nie w to lewo. Klucząc po bardzo wrednych piargach, do tej całej zabawy w chowanego dołączyło się do nas także słońce. Czas leciał, woda w plecakach ubywała, a my wciąż szukaliśmy początku naszej wspinaczkowej drogi.

Ja chcę takiego Kóza Tomasza!

Szlak prowadzi przez skalne tunele. 

Początek via ferraty "Naturfreundesteig".

Pierwsze widoki na jezioro Traunsee i okalające je górki.

W końcu udało się nam odnaleźć właściwy piarżysty żleb. Szybkim tempem przeszliśmy go, mając już na głowach kaski. Odnaleźliśmy skałę z namalowanym na czerwono symbolem GM, który oznaczał początek naszej drogi. Po cichutku pod skrawkiem cienia poubieraliśmy na siebie wspinaczkowe błyskotki. Mała widownia zebrała się na sąsiadującej, zejściowej drodze z via ferraty. Na atrakcje nie musieli długo czekać. Co prawda naszą drogę nijak można porównać do tej na Eigerze, ale hałasu w okolicy trochę narobiliśmy. 

Topo wybranej przez nas drogi wspinaczkowej na Traunstein.
Źródło: www.bergsteigen.at

No to zaczynamy! Przy starcie dopingowały nas latające motyle - Niepylaki apollo!

Damian rozpoczął, wpinając ekspress  w pierwszy ring. Asekurując go z dołu czekałam na sygnał do mojego startu. "Mam auto - wchodź" - krzyknął z pewnością w głosie. Ruszyłam. Trudności były na miarę moich możliwości i nie powodowały u mnie jakiegoś większego stresu. Gdy znaleźliśmy się obok siebie, Damian ponownie ruszył. Jakieś 1,5 metra nade mną w pewnym momencie zauważyłam, że 15 calowy, kineskopowy telewizor zaczyna obsuwać się w moją stronę z pod stopy Damiana. "Nie ma szans! Nie utrzyma się! Spadnie!" - pomyślałam po cichu. Zdążyłam tylko wyciągnąć rękę jakbym miała co najmniej moc niczym wojownik z Power Rangers, po to by zmienić jego kierunek spadania. Kamień odbił się od półki skalnej. Narobił hałasu i wapiennego smrodu. Widownia ucichła. "Żyjesz?" -  zapytał drżącym głosem Damian. "Żyję! Tylko obawiam się, że linie się oberwało. Poczekaj chwilę, przejrzę ją" - odkrzyknęłam tak, że chyba słyszało mnie całe pływające jezioro. Moje obawy niestety potwierdziły się. Przewiązałam szybko ósemkę powyżej podejrzanego fragmentu, a pozostałe metry liny wyłączyłam z użytkowania buchtując je na sobie. "Dobra! Idź dalej! W jakimś wygodnym miejscu zbierzemy komisję i postawimy ostateczną diagnozę! "-  o dziwo powiedziałam to z jakimś wewnętrznym spokojem. No tak, grunt to przecież nie panikować i nie stresować partnera.   

Gdy oboje znaleźliśmy się na dogodnym wypłaszczeniu, Damian potwierdził moje obawy. Niestety linę czekała operacja bez znieczulenia. "Ewidentnie jest uszkodzona. Widać rdzeń. To niebezpieczne." - utwierdzał się w przekonaniu, wyciągając z plecaka narzędzie zbrodni.  Krwi na szczęście nie było, ale morale nam dosyć mocno opadły. Buty wspinaczkowe wydawały się być na stopach już nie do zniesienia. I to słońce. Słońce, które ani an moment nie chciało schować się za chmurkę. Z resztą co się dziwić, jak żadnej na niebie nie odnotowałam.

Zanim przeprowadziliśmy operację, wpisaliśmy się do książki. Skrzynka widoczna na drzewie. 

"Siostro! Kozik proszę!"

Wyciągnęliśmy topo z plecaka. Zrobiliśmy dopiero 60 metrów drogi, a tu taka niespodziewana przygoda z liną. Morale jeszcze bardziej opadły. Za to temperatura powietrza jakby subiektywnie tylko wzrastała. Z ciekawości podeszliśmy pod kolejną skalną ścianę, mając nadzieję, że jakoś damy radę pociągnąć na tej linie dalszy etap wspinaczki. Mieliśmy do wyboru dwa warianty. III albo mieszany I-II. Pierwszego nie udało nam się odnaleźć. Podejrzewam, że słońce odebrało nam zmysł spostrzegawczości. Drugi wariant znaleźliśmy. Wydawał się obiecujący, ze względu na obecność trzy punktowego stanowiska. 

Znowu ten wredny piarg. Gdzieś w tej ścianie miały być dwa warianty naszej drogi.

Wykorzystujemy teorię w praktyce. Przy pomocy stanowiska samonastawnego ponownie asekuruję Damiana.

Damian ruszył, ale było po nim widać, że bez przekonania. Ja z resztą też stojąc przy stanowisku marzyłam tylko o ściągnięciu butów i Radlerze. "Nie wiem! Albo to jest złe miejsce, albo hak ukradli! - bo teren jest mocno syfiasty" - krzyknął Damian. Podejrzewam, że hak w końcu by się odnalazł, ale dobrych kilka metrów wyżej, a nam po prostu liny nie starczyło. "Schluss! Wracamy!"- stwierdziliśmy oboje. Krótkimi zjazdami, wróciliśmy do punktu startu.  

Ostatni zjazd i chowamy się do cienia, by obmyślić co dalej.

A można było wybrać inne hobby :)

Po intensywnie słonecznym dniu, skały jak i całe metalowe żelastwo na via ferracie było tak niesamowicie nagrzane, że ledwo zeszliśmy z powrotem do szlaku. Do tego dochodziły mocno wyślizgane kamienienie, które wymuszały na nas trzymania się ubezpieczeń. Szybko nabawiłam się bolesnego pęcherza na palcu ręki. Pokonując ostatni fragment, padłam jak zestrzelona kaczka na szlak. "Radler! Radler! Byle szybko!" - wyrzuciłam z siebie niczym ostatnią wolę.

Bolesne zejście via ferratą. 


Do knajpy mieliśmy jakieś 45 minut drogi. Szło się fatalnie! Czułam jak spuszcza się ze mnie powietrze. To jak nie ma siły iść dalej. Ostatnią deską ratunku był dla mnie cień i wyłożenie się na zimnych kamieniach, by choć trochę się zregenerować i złożyć z powrotem do kupy. Miałam gdzieś przechodzących obok mnie turystów. Jeden z austriaków nawet zażartował do Damiana, który cierpliwie siedział obok mnie: "Jude?". "Was?" - odpowiedział zaskoczony Damian, bo nie zrozumiał co facet do niego mówi. "Jude"- z uśmiechem wskazał na jego ciemny kolor skóry. "Jakbyś był na tej cholernej południowej wystawie to też byś tak wyglądał" - skwitowałam po cicho do siebie :). 

Na horyzoncie pojawiły się ciemniejsze chmury. Potem, poderwał się zwiastujący burzę wiatr. Gdy temperatura trochę spadła, nasze tempo po  zakup Radlera wzrosło. To był dobry znak - wracamy do żywych! Wracamy do gry! W knajpie Mairalm (widnieje na poglądowej mapie) zamówiliśmy zupę i oczywiście upragnione lemoniadowe piwo. Usłyszeliśmy pierwsze łubudu dobiegające z nad wschodu. Burza! No jakżeby inaczej po tak niemiłosiernym upale. Powrót do Rekina, uskuteczniliśmy w ostrej ulewie. 

Zupa z posiekanym naleśnikiem. 

Burzaaaaa!!!

Na szlaku 410 znajduje się wapienne urwisko, które dołem zabezpieczone jest wysoką, drewnianą "zaporą". Przypadek tak chciał, że akuratnie podczas mojego przejścia pod nim, spadł kamień, który odbijając się, przepołowił się na kilka mniejszych i dosłownie krawędź owej "zapory" uratowała mnie przed dostaniem nimi w łeb.   

Żaglówkowe spustoszenie po burzy na jeziorze Traunsee.

A jak w ogóle ten Traunstein wygląda? Ano tak wygląda :)

Komentarze

  1. Okolice Traunsteina były także inspiracją do nagrania teledysku austriackiego zespołu Kontrust z polską wokalistką.
    link ---> https://www.youtube.com/watch?v=eUO9SNCBL6U
    Słuchać i oglądać z przymrużeniem oka :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Podziwiam za odwagę wspinaczkową :) A post świetny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, ale odwaga wspinaczkowa to trochę za mocne słowa :) Pozdrawiam! :)

      Usuń
  3. Przy mojej łamagowatości podziwiam wszystkich, którzy się wspinają z całym sprzętem. :) A Radler to ma jakieś cudowne moce, jak nic. Najlepszy orzeźwiacz ever. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie najlepszy orzeźwiacz-ever to właśnie schłodzony Radler i Granita (dostępna głównie we Włoszech). Polecam jak będziesz miała okazję być w tym kraju :)

      Usuń
  4. Kurczę, no to mieliście przygody... Grunt, że wyszliście z nich bez szwanku! Ale żeby nie było tak dramatycznie... Na tym zdjęciu z podpisem "Burzaaaaaa!" chyba widzę... Lorda Vadera :):)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha Ha! Moja piękna przeciwdeszczowa pałatka. Pojawi się w nowych okolicznościach już niebawem :)

      Usuń
  5. Super wpis. Wspaniałe widoki na jezioro Traunsee.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) Taki np zachód nad jeziorem Traunsee musi być przefantastyczny!

      Usuń
    2. Dokładnie, to musiałoby być genialne :)

      Usuń
  6. Piękne jest Traunsee i jego okolice. Zresztą w zeszłym roku zastanawialiśmy się czy nie wybrać się na Traunstein tylko, że ferratami :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może jak ochłoniemy po tych zawirowaniach, powrócimy pod ten Traunstein jeszcze raz i zdecydujemy się na przejście via ferratą. Podobno jest bardzo fajna.

      Usuń
  7. Szczyt nie wysoki, ale dał Wam niezłą lekcję ;-) Dobrze, że nic się Wam nie stało i tylko lina ucierpiała. ile metrów jej teraz pozostało? Bo to i tak była 30stka z tego co pamiętam. Starczy Wam teraz w skały, czy niestety trza wymienić na "nowszy" model?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lina na nasze dolnośląskie skałki jeszcze starczy, ale na krótkie drogi. Ogólnie trzeba będzie się rozejrzeć za "nowszym" modelem :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty

SCHRANKOGEL - trzytysięcznik dla początkujących

DRABINA WAŁBRZYSKA - kondycyjny wycisk w Sudetach!

Jezioro Iseo - poradnik praktyczny [gotowiec urlopowy!]

Karkonoska Diagonala