Grań Czarnych Ścian



Pamiętam jak wpadłam kiedyś przez przypadek na hasło "Grań Czarnych Ścian". Już od pierwszej chwili spodobała mi się ta nazwa i od razu zaczęły mi się nasuwać skojarzenia, że zapewne jest mroczna, niedostępna i przede wszystkim czarna. Na początku nie do końca potrafiłam się odnaleźć w tatrzańskiej topografii. Gdzie tak właściwie się znajduje i co obejmuje. Jakie ma trudności, jak bardzo jest długa. Gdy zaczęłam wynajdywać coraz więcej informacji na jej temat mój uśmiech na twarzy tylko się rozszerzał. Dlaczego? Idealnie trafiła w mojej graniowe wymagania. Coś w sam raz na początek. Podejście pod nią nie trwa zabójczo długo i przede wszystkim w każdej chwili można się z niej wycofać, ponieważ tuż pod nią biegnie szlak turystyczny. Do przejścia tej grani bardzo zachęcił mnie także Mariusz Zaruski, który poświęcił jej nawet wpis w swojej książce pt. "Na bezdrożach tatrzańskich".



"Czarne Ściany to postrzępiony odcinek Orlej Grani, znajdujący się pomiędzy Zadnią Sieczkową Przełączką pod Zadnim Granatem a Przełączką nad Buczynową Dolinką. W grani wyróżnia się siedem turniczek oddzielonych od siebie niewielkimi przełączkami. Szósta z nich (licząc od strony Granatów) jest najwyższa. Czarne Ściany ograniczają od zachodu Buczynową Dolinkę (w Dolinie Roztoki) oraz od wschodu Kozią Dolinkę (w Dolinie Gąsienicowej)". (www.taternik.net)


Tak opisał Grań Czarnych Ścian Mariusz Zaruski. 
Pionier narciarstwa i taternictwa oraz pierwszy naczelnik TOPR:
________________________________________________________________________________________________________

Jest to niedługa grań, łącząca Granaty z Kozimi Wierchami. Do niedawna była w zupełnym niemal zapomnieniu, chociaż, jak niżej o tym się przekonamy, bynajmniej na to nie zasługuje i w rzędzie trudniejszych wycieczek w najbliższej okolicy Zakopanego może być postawiona na jednym z pierwszych miejsc. Składają się na to: 1) mocna lita skała, 2) charakter grani wielce urozmaicony, 3) piękne widoki. Najbliższe Zakopanego graniówki zalet tych nie mają. Grań Świnicy ku Zawratowi, w dużej części przetykana trawkami, posiada dość jednostajne widoki. Grań Kościelca tak samo, przy tym ciekawsze partie są jednostronne, tzn. albo ciągłe wspinanie się albo schodzenie na linie. Tak uczęszczana swego czasu grań Wierchu pod Fajki, krótka i nieinteresująca, pod żadnym względem Czarnym Ścianom dorównać nie może. Przyznam się, że sam byłem w błędzie, nie mogąc nigdy znaleźć czasu na jej przejście, gdyż nie spodziewałem się po niej ciekawszych momentów. W końcu lipca 1918 r. z pp. Józefem Oppenheimem i Rafałem Malczewskim, przeszedłem tę grańkę nareszcie i nie żałuję dnia jej poświęconego, ani też tego, że dwa razy przedtem chmury i wiatr z deszczem udaremniły mi jej przejście. Zaczynamy drogę od "Przełęczy Kulczyńskiego" (Nazwy tej używam zdaje się po raz pierwszy. Jeżeli jednak jest druga "droga Kulczyckiego" i "żleb Kulczyckiego", logicznie jest przełączkę nad żlebem nazwać "Przełęczą Kulczyckiego". Przyp. Autora.).





Wąska zrazu grań biegnie tu dość stromo do góry przez szereg zębów i iglic. Jedna z nich rozszczepiona przez piorun (od zachodniej strony biała), pochylona nad Buczynową Dolinką, chwieje się na swej podstawie. Ostrożnie obchodzimy ją po stronie zachodniej i wkrótce dosięgamy pierwszego uskoku. Tu zjazd 10 m na linie lub obejście po lewej (zachodniej) stronie. Zjechawszy na linie, znajdujemy się w głębokim karbie. Przed nami stroma, miejscami nawet przewieszona ścianka. z lewej jej strony rysa w mocne chwyty niezgorzej wyposażona. Rysą kilka metrów (ok. 8) wspinamy się i znajdujemy się znów na grani; wkrótce potem następuje zejście do podnóża najwyższej w grani turniczki. Znowu ścianka, tym razem o wiele wyższa i z dołu efektowna, niemniej jednak łatwa zupełnie. w parę minut jesteśmy na szczycie. Odpoczynek i dalsza droga granią. Dochodzimy do drugiego uskoku, ok. 12 m. Ponieważ pętli ze sobą nie mamy, znajdujemy dogodny blok po lewej stronie i kilka metrów zjeżdżamy wolno w powietrzu na linie na pochyłą płytę, skąd drugi zjazd na linie na przełączkę.  Stąd bez większych trudności dochodzimy niebawem do miejsca, gdzie grań się spiętrza w stromą i ostrą płytę - Żabi Koń w miniaturze. Bierzemy go po stronie zachodniej w pobliżu grani. Przy pomocy rąk wciągamy się najpierw na poziomą listewkę, skąd drugim wciągnięciem się na rękach osiągamy siodełko w grani. Dalej grań się ku Granatom obniża. W tym miejscu podchodzi Orla Perć do niej. Schodzimy więc na ścieżkę i wracamy do plecaków, któreśmy zostawili w Żlebie Kulczyńskiego. Cała droga trwa 1 1/2 do 2 godz. z odpoczynkami. Trudność jej według skali ułamkowej 6/10 (droga dość trudna).Przez cały czas towarzyszą nam nadzwyczaj piękne widoki, zwłaszcza na grzbiet Buczynowych Turni i na Buczynową Dolinkę., w którą Czarne Ściany spadają dzikimi żlebami i urwiskami. Gdy obejrzymy się za siebie, widzimy szereg krzesanych turni barwy istotnie czarnej, a za nimi hen w dali najpotężniejsze szczyty tatrzańskie. z Roztoki dolatuje szum Wielkiej Siklawy.
________________________________________________________________________________________________________


Takim oto sposobem, Grań Czarnych Ścian wylądowała w moim górskim zeszycie na priorytetowej liście "must do" w tym roku.  Nadszedł słoneczny sierpniowy dzień w Tatrach. Postanowiliśmy to wykorzystać. O naszych zmaganiach na grani i nie tylko opowie Damian.


poniedziałek, 10 sierpnia 2015

 W wersji fioletowej Hala Gąsienicowa jest chyba najpiękniesza.


Dostojny Kościelec.


W Koziej Dolince zatrzymujemy się na chwilę...


by trochę się powylegiwać.


Gdzieś tam skrywa się nasz cel czyli Grań Czarnych Ścian.


Szlakiem czarnym poprowadzonym Żlebem Kulczyńskiego, szukamy naszego tatrzańskiego ;) żebra.


Kozie Czuby.

Na Grań Czarnych Ścian pierwotnie mieliśmy się dostać dwójkowym zachodnim żebrem. Najwyraźniej nie udało nam się jednak trafić w początek drogi bo lada moment znaleźliśmy się w trójkowym, kruchym, nieasekurowalnym terenie, z trzydziestometrową liną i w butach podejściowych. Na drugim wyciągu trudności wzrosły chyba do czwórki, przez kilkanaście metrów nie udało mi się osadzić żadnego przelotu – każda szczelina okazywała się pęknięciem między litą skałą, a odpękniętym blokiem czy płytą. Stanowisko mięliśmy nie lepsze. Generalnie zapych. Z braku haków czy jakiejkolwiek innej możliwości zjazdu zeszliśmy z powrotem na dno Żlebu Kulczyńskiego. Słońce operowało mocno i język miałem wysuszony na wiór, mając wrażenie, że spędziłem w ścianie, na tych dwóch, psychicznych wyciągach kilka godzin.


Start Żebra Czarnych Ścian.

Żlebem udaliśmy się do połączenia z Orlą Percią, którą dotarliśmy do Zadniej Sieczkowej Przełączki, stanowiącej początek drogi. Tutaj związaliśmy się liną i założyliśmy na siebie szpej, nie do końca wiedząc co czeka nas na grani. Okazało się, że początkowo trudności brak. Grań prowadzi terenem wręcz turystycznym, dodatkowo kilka metrów poniżej mieliśmy Orlą Perć, do której zejść można po łatwych trawkach. Obraz dwóch związanych osób w takim terenie musiał wyglądać komicznie, na szczęście po parunastu minutach grań oddala się od szlaku i staje stromsza, bardziej postrzępiona i pozwala na wybieranie trudniejszych wariantów – choć nadal początkowo jest to trochę powietrzny bouldering. Tak czy inaczej można dotknąć litej i spionowanej skały, która dostarcza nieco zabawy, nie skazując nas jednak na trudnościowe stresy. W sam raz na pierwszą tatrzańską graniówkę w terenie nieco trudniejszym od zachodniotatrzańskiej kapusty, w dodatku w pięknych i dosyć lufiastych okolicznościach przyrody.

Na grani na razie lajtowo.


Wychylamy się za ostrze grani. Widoczne w dole schronisku w Dolinie Pięciu Stawów.


Szpej założony stanowczo nad wyrost ;)


Robi się ciekawiej.


Koń skalny na grani.


Grań w pewnym momencie ponownie się obniża. Na zdjęciu widoczny poniżej czerwony szlak.


Zastanawiamy się nad historią tego haka w tym miejscu.


Znowu uciekamy od szlaku i bardzo efektownym ostrzem grani idziemy dalej.


Na grani towarzyszy nam  widok na Kozi Wierch, najwyższy szczyt Polski leżący w całości na terenie kraju.


Grań Czarnych Ścian.


Trochę gimnastyki.


Pozostawiona przez kogoś taśma na grani.


Chyba w tym miejscu stał Mariusz Zaruski wraz z towarzyszem ze zdjęcia.



Skadi marudziła, że ostatni raz wybrała się w krótkich spodenkach w Tatry ;)


Chwila nieuwagi i można polecieć.


Całkiem sprawnie pokonaliśmy spiętrzenia kolejnych turni, raz tylko stosując znaczniejsze obejście w miejscu, które w odwrotnym kierunku pokonywane jest zjazdem na linie. W końcu dotarliśmy na ostatnią turnię Czarnych Ścian i zafundowaliśmy sobie kilkanaście minut odpoczynku. W tym czasie dobiegł do nas pomruk zbliżającej się burzy. Zmusza nas to do szybkiej rejterady w dół, po najkrótszej linii, aby tylko zgubić wysokość. Zeszliśmy więc na łeb, na szyję, nieznanym nam, bardzo kruchym i popodcinanym tu i ówdzie niewysokimi trawiasto – kamienistymi prożkami aż do szlaku i Żlebu Kulczyńskiego, którym wraz z paroma turystami ewakuowaliśmy się w pierwszych kroplach deszczu na dno bezpiecznej doliny.

Na ostatniej turniczce Grani Czarnych Ścian.


Nad Kozi Wierch oraz Kozie Czuby nadchodzą jakieś podejrzane chmury


Krywań.


Wszystko na głowie Skadi ;)


Skupisko tatrzańskich gigantów: m .in Gerlach,  Rysy, Ganek, masyw Lodowego Szczytu.


W centrum zdjęcia widoczne Mięguszowieckie Szczyty.


Aż korci iść dalej, ale już w tym sezonie mieliśmy bliską styczność z burzą w Tatrach. Bezapelacyjnie schodzimy w stronę Żlebu Kulczyńskiego.


Nie ma to jak lity granit.


Przy Zmarzłym Stawie Gąsienicowym. Grań Czarnych Ścian niestety przysłonięta.


Pozostało nam jeszcze tylko dotrzeć do Murowańca, jeszcze tylko napić się ożywczego, złocistego izotoniku i mogliśmy spokojnie wracać do Zakopanego z poczuciem zrealizowania planu minimum. A żebro? Może kiedyś...

Schodzimy Doliną Jaworzynki do Kuźnic.

Komentarze

  1. Fajna relacja Grań od Sieczkowych Turni po B.Strażnice robiłem w lecie i potwierdzam, warto ☺

    OdpowiedzUsuń
  2. Aale fajnie! Faktycznie czarny granit na tych Czarnych Ścianach - a skoro czarny, to rozumiem czemu Skadi skarżyła się na krótkie spodenki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pokaleczyłam sobie nogi na tym granicie ;) Krótkie spodenki jedynie na opalanko nad Czarnym Stawem hihi ;)

      Usuń
  3. Przeszła nam ta koncepcja kiedyś przez myśl dreptajac Żlebem Kulczyńskiego, ale póki nie mamy obycia z liną nie będziemy się porywać na kaskaderskie pomysły ;)Fajnie jednak, że polecacie drogę dla nowicjuszy, może gdzieś wpleciemy to w zapchany kalendarz na przyszły sezon ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że ta grań jest jedną z lepszych na początek. W sam raz na pierwsze tatrzańskie operacje linowe. Co prawda nie mam jeszcze porównania z Granią Kościelców (próbę przejścia zatrzymały kozice), która jest typowo kursowa, ale wydaje mi się, że Czarne Ściany mogą być ciekawsze. Z resztą Zaruski o tym też wspomniał ;)

      Usuń
  4. Fantastyczny opis i zdjęcia. Z jaką przyjemnością się na nie patrzy . Można zapomnieć, ile trudu i potu Cię kosztowała ta wspinaczka.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Wspinaczką bym tego nie nazwała. To raczej taki scrambling - najbardziej obrazową definicję tego słowa znalazłam na blogu 3000.blox.pl , cytując:

      1. Czym jest scrambling?
      Ścisłej definicji nie ma. Najbardziej przemawia do mnie ta zaproponowana w Classic Mountain Scrambles in Scotland Andrew Dempstera:
      Movement on a mountain which is too difficult to be regarded as a hillwalk, but too easy to be regarded as a proper rock-climb
      Przy czym we wszystkich źródłach autorzy zastrzegają, że granica jest płynna i w znacznej mierze subiektywna.
      Teoretycznie można by założyć, że jeśli na jakimś odcinku trasy musimy wyjąć ręce z kieszeni, i zastosowanie znajduje zasada trzech punktów podparcia, to raczej na pewno mamy do czynienia ze scramblingiem. Przy czym są miejsca, które jeden przejdzie na nogach z papieroskiem, a inny będzie się pucował nie odrywając od skały. Pan Dempster wspomina o człowieku, który w ramach zakładu o 10 funtów przeszedł Aonach Eagach bez użycia rąk, a Aonach Eagach jest uznane za scramblingowy klasyk. Dlatego trochę pomaga skala.

      2. Skala
      Szkocka skala scramblingowa ma 5 stopni.
      Stopień I: w większości na nogach, konieczność użycia rąk okazjonalna, w pewnych miejscach łagodny scrambling.
      Stopień II: mniej chodzenia, więcej scramblingu, gdzieniegdzie możliwa ekspozycja, ale w żadnym miejscu poważna a trudności w większości omijalne.
      Stopień III: więcej scramblingu, więcej ekspozycji, możliwe momenty łatwej wspinaczki (easy rock-climbing w skali UIAA to będzie 0+).
      Stopień IV: częściowo już poważny, w wielu miejscach eksponowany scrambling z fragmentami średnio trudnej wspinaczki (moderate rock-climbing czyli I UIAA). Żadnej czwórki nie robiliśmy.
      Stopień V: bardzo poważny i wymagający scrambling, w większości mogący być zakwalifikowany jako średnio trudna wspinaczka z fragmentami trudnej (difficult rock-climbing to II-III UIAA), tylko dla doświadczonych scramblerów, najlepiej znających podstawy wspinaczki, zaleca się zabranie liny.

      3. Tatrzańskie realia
      Z powyższej skali wynikałoby, iż przez scrambling rozumiemy wszelkie pozbawione ubezpieczeń drogi w terenie skalnym pomiędzy 0+ a III według UIAA.

      4. Kwestia asekuracji
      W teorii, trasy scramblingowe są scramblingowymi właśnie dlatego, że spokojnie da się je przechodzić bez. Słowem kluczem jest "spokojnie" - bo indywidualne możliwości i odporność psychiczna bardzo się różnią. Na najtrudniejszych drogach część osób wybiera lotną asekurację. W szczegóły techniczne wdawać się nie będę, bo tego dopiero się uczę. W każdym razie, umiejętność asekurowania się jest o tyle istotna, że scramblingowa skala odnosi się tylko do optymalnych, letnich warunków. Te same trasy w ekstremalnych warunkach pogodowych tudzież w zimie mogą stanowić poważne taternickie przedsięwzięcie.

      Usuń
  5. Terminologia wspinaczkowa jest mi obca, ale z przyjemnością powspinałam się z Wami wirtualnie. Asekurowałam się oparciem fotela ;) Z tymi burzami to jest tak, że zawsze pojawiają się znikąd całkowicie niechciane. Taka jedna przegoniła mnie spod Żlebu Kulczyńskiego. No i nie udało mi się nim wejść na Granaty, ale one wciąż są i ja będę, więc kiedyś je dopadnę :) Tymczasem pozdrawiam cieplutko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj Duśka, Ty to zawsze jakiś fajny komentarz napiszesz. Z tym fotelem to mnie rozbawiłaś :)

      Usuń
    2. Mnie też :D A co do relacji - jak zawsze fajnie się czytało :) Tak to już jest z tymi burzami, w moim przypadku może burknąć tylko jeden raz, a i tak panika zasiana :) Pozdrowienia :)

      Usuń
    3. Ja lubię burze, ale tylko będąc w bezpiecznym miejscu :)

      Usuń
  6. A dlaczego uważasz, że nigdy nie będziesz w takich miejscach? :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Coraz to trudniejsze stawiasz Sobie cele. Wielkie gratulacje za Czarne Ściany. Na fotkach to tak łagodnie i fajnie wygląda, jednak z realu to już "wyższa szkoła jazdy". Już to chyba pisałem - wspaniale się czyta Twoje relacje, więcej tak ciekawych opisów tras i emocji z przejściem związanych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cele może są ciut trudniejsze, ale nie przekraczają moich możliwości fizycznych i psychicznych. To takie delikatne opuszczenie strefy komfortu :)

      Usuń
  8. Anonimowy28/1/16 21:54

    Pięknie...

    OdpowiedzUsuń
  9. Nieco liznąłem dzisiaj opisanego powyżej terenu i jest tutaj trochę do rozjaśnienia. Prawdopodobnie Wasza wędrówka tą granią rozpoczęła się nie na Zadniej Sieczkowej Przełączce, a na Sieczkowej Szczerbie - tam po raz pierwszy szlak "dotyka" grani od wyjścia z Kominka pod Czarnym Mniszkiem. Skadi na pierwszym zdjęciu stoi (chyba) na Skrajnej Sieczkowej Turni, a pierwsza turnia w tle to na pewno Zadnia Sieczkowa Turnia - stąd Wasze zdziwienie, że grań jest tak łatwa - tam nie ma trudności:)
    Natomiast po przekroczeniu Zadniej Sieczkowej Przełączki (trzysiodełkowa, kilka metrów nad szlakiem, rozdzielona trudnymi skalnymi zębami) już pierwsze dwie turnie Czarnych Ścian przedstawiają w zejściu trudności rzędu I-II, ale łatwe do obejścia - wprost pod przewieszony uskok.

    Zatem byliście chyba na dwóch Sieczkowych Turniach, a wydaje się skończyliście wycieczkę na najwyższej turni Czarnych Ścian i zawrotka do tyłu usypistym żlebkiem do szlaku?

    Pytam z ciekawości i trochę chcę się doinformować:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Być może masz rację. Jeśli chodzi o początek, to sugerowaliśmy się opisem Mariusza Zaruskiego, który końcówkę grani od strony Granatów lokalizował w miejscu podejścia Orlej Perci do grani. Wystartowaliśmy, więc tam gdzie Orla Perć podchodzi właśnie najbliżej grani. Jeżeli chodzi o zejście to prawdopodobnie zeszliśmy właśnie tym żlebem, który wspomniałeś. Ogólnie, nie pamiętam już wielu szczegółów tego przejścia.

      Usuń
    2. Dalsza część grani, mimo, że krótsza, to jest bardzo treściwa. Szkoda więc, że pogoda pokrzyżowała Wam plany, choć i tak obserwując na zdjęciach rosnące zachmurzenie, długo wytrzymaliście!

      Usuń
  10. A pamiętacie może czy po schodzeniu z najwyższego wierzchołka żlebem znaleźliście się na szlaku powyżej/poniżej Komina pod Czarnym Mniszkiem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, w tamtym momencie jak nad naszymi głowami krążyła burza to interesował nas jeden Komin... Murowańca :)

      Usuń
    2. Haha, nie wątpię:)
      Ważne, że się udało Wam go zdobyć!
      pozdrawiam

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty

DRABINA WAŁBRZYSKA - kondycyjny wycisk w Sudetach!

SCHRANKOGEL - trzytysięcznik dla początkujących

Jezioro Iseo - poradnik praktyczny [gotowiec urlopowy!]

Inntaler Höhenweg - trekking w Alpach dla początkujących [informacje ogólne i praktyczne, wskazówki, koszty]