Na ten
wyjazd w góry zapowiadało się sporo osób. W ramach wstępnej
ustawki przez moment brakowało już potencjalnych miejsc w
samochodzie i zrodził się problem jak się wszyscy zabierzemy. Taka
ekipa na Małą Fatrę się szykowała! Oczywiście to było zbyt
piękne, by się naprawdę wydarzyło. Jak to zawsze bywa, ilość
chętnych maleje wraz ze zbliżającą się godziną "0". Z
siedmiu osób, zrobiły się dwie. Wiele zawodów przedwyjazdowych
mam już za sobą. Momentów kiedy w ostatniej chwili wyjazd nie
dochodzi do skutku. Bardzo tego nie lubię, ale nauczyłam się już
tak tym negatywnie nie ekscytować. W myśl, że jak ma się coś
odbyć, to się odbędzie. Karolina (z którą przemierzyłam m.in.
Grań Niżnych Tatr oraz tyrolski szlak Adlerweg), dała mi znać, że
jej nowo poznana koleżanka, która miała brać udział w tym
wyjeździe jest wciąż chętna. Dowiedziałam się tylko, że
również ma na imię Karolina i że mi podpasuje. Bardziej
szczegółowych rekomendacji nie potrzebowałam. Odpowiedziałam, że
jeżeli chce to niech się do mnie odezwie, w myśl mojej drugiej
zasady, że nikogo w góry na siłę wyciągać nie będę.
Karolina
odezwała się do mnie, zgadzając się na zaproponowany przeze mnie
plan trasy i oferując również ze swojej strony, że postara się
załatwić nam rezerwacje w schroniskach. Takim sposobem uratowałyśmy
ten wyjazd i na Małą Fatrę pojechała dwuosobowa (nieznająca się
nawzajem) delegacja.
Wstępnym
zamysłem było przejście Głównej Grani Małej Fatry Krywańskiej
(czerwony szlak). Od dawna już chciałam uczynić taką łaziorkę,
a dokładniej od momentu pojawienia się pierwszy raz na
jednodniowym rekonesansie w Małej Fatrze.
piątek, 22 listopada 2019
Po nocnym
dyżurze w szpitalu, wróciłam do domu tylko po plecak i udałam się
na dworzec kolejowy w Legnicy. Miałam jedynie numer telefonu do
Karoliny oraz namiary w jakim samochodzie będzie na mnie czekać na
dworcu we Wrocławiu. Parokrotnie umawiałam się w góry z
nieznanymi sobie ludźmi (zazwyczaj "poznanych" na forach),
jednak były to tylko jednodniowe akcje. Tutaj z Karoliną na dobre
i na złe miałyśmy spędzić razem trzy dni. Ryzykowne? Zapewne, ale
stwierdzenie "podpasuje ci" wzmocniło tylko moje
przekonanie, że wyjazd będzie bardzo udany.
Wsiadłam do
samochodu i przywitałam się z Karoliną jak z bardzo dobrą
znajomą. Od razu zakomunikowałam, że mam za sobą ciężki dyżur
i na trasie mogę być mało kontaktowa, a na autostradzie na pewno
odlecę w kimę. Pierwsze wrażenie jest wszak ważne, ale miałam
solidne alibi. Autentycznie miałam za sobą ciężką noc w pracy.
Obudziłam się jak zbliżałyśmy się do Žiliny,
czyli naszego miejsca strategicznego. Rozchodziło się o bezpieczny parking.
Znalazłyśmy takowy na Tesco, w bliskiej odległości do dworca.
Po
przejściu dosłownie paru ulic, znalazłyśmy się w głównym holu
dworca kolejowego w Žilinie. Kupiłyśmy bilety na pociąg, który w
rozkładzie jazdy miał przejeżdżać przez wieś Nezbudská Lúčka.
Po
10 minutach byłyśmy już na miejscu. Ruszyłyśmy za maźniętymi na
czerwono znakami w stronę schroniska Chata pod Suchým,
w którym miałyśmy zarezerwowany nocleg. Jak na listopad przystało,
do zmroku dzieliło nas niewiele czasu. Było pewne, że część
trasy będziemy musiały pokonać przy świetle czołówek. Będąc w
lesie w odosobnieniu zapewne zaczęłaby działać wyobraźnia. Nam
jednak tak się rozmowa kleiła, że zupełnie nie zwracałyśmy
uwagi na wydające odgłosy drzewa czy szelesty w krzakach.
|
Klimatyczne
ruiny zamku Starý
hrad obok których przebiega czerwony szlak.
|
Od
miejsca gdzie znajdują się ruiny zamku, nasze nogi zaczęły
odczuwać zdobywane przewyższenie. Taki charakter szlaku utrzymywał się aż do szczytu Plešel 981 m n.p.m. Następnie już trochę po łagodniejszym terenie, po niecałej godzince ujrzałyśmy wydobywające się z okien schroniska światła.
Myślałyśmy, że chata będzie pękać w szwach od turystów.
Piątkowy wieczór w końcu do czegoś zobowiązuje. Jednak w
głównej sali, gdzie również znajduje się recepcja panował
spokój. Poza gospodarzami, przy stolikach siedziała mała grupka
Słowaków. Zamówiłyśmy kolację oraz coś do picia. Chwilę
posiedziałyśmy w jadalni, by później rozmowę (dalsze poznawanie
się) przenieść już do pokoju.
sobota, 23 listopada 2019
Trasa
na dzisiejszy dzień zapowiadała się już na dużo ciekawszą.
Praktycznie cały czas wiodła głównym, odsłoniętym grzbietem.
Troszkę martwiły nas prognozy pogody, bo o ile nie miało padać,
to miało silnie wiać. Po śniadaniu wyszłyśmy przed budynek
schroniska. Przywitała się z nami gromadka kocich mieszkańców
chaty. Oczywiście futrzaki obdarowałyśmy dawką głasków.
|
Kocie portrety. |
|
Kocie portrety. |
|
Chata
pod Suchým 1075 m n.p.m.
|
Wyruszyłyśmy
w stronę pierwszego tego dnia szczytu – Suchý 1468 m n.p.m.
Początkowo jeszcze osłonięte od wiatru, nie odczuwałyśmy niskiej
temperatury powietrza, jednak gdy drzewa zamieniły się w
kosodrzewinę, od razu dotknął nas zimny powiew jesieni.
|
Późnojesienny klimacik w lesie. |
|
Szczyt Suchý
1468 m n.p.m w Małej Fatrze.
|
|
Niskorosnąca kosodrzewina pozwoliła na podziwianie pierwszych widoków na okolicę. |
|
Dynamicznie zmieniająca się aura nad Małą Fatrą. |
|
A tak wyglądał dalszy przebieg naszej trasy. Ten widok spowodował, że nawet zrobiło się nam cieplej, a silny wiatr przestał na nas robić wrażenie. |
|
Karolina na szczycie Suchý
1468 m n.p.m. |
|
Po lewej widoczne miasto Žilina oraz rzeka Váh.
|
Przed
nami otworzył się widok na główny grzbiet Małej Fatry
Krywańskiej po którym miałyśmy dalej kontynuować łaziorkę. Dynamicznie przemieszczające się chmury co chwilę
odsłaniały, to przysłaniały wierzchołki na których po kolei
miałyśmy zagościć. W
kolejce ustawiły się: Biele skaly 1448 m n.p.m, Stratenec 1513 m
n.p.m, Malý Kriváń
1671 m n.p.m i na końcu wisienka na fatrzańskim torcie – najwyższy szczyt tego pasma – Vel'ký Kriváń
1709 m n.p.m.
|
Biele skaly 1448 m n.p.m |
Ścieżka
którą prowadził nas dalej czerwony szlak zmieniła trochę oblicze. Skały zaczęły wymuszać na nas używanie rąk i
prowadzenia analiz gdzie postawić kolejny krok, zwłaszcza że w niektórych miejscach było ślisko i błotniście.
|
Podejście na Biele skaly. |
|
Warunki atmosferyczne sprawiły, że na południowo-wschodnich zboczach osadziła się szadź. |
|
I mamy kolejny szczyt z Głównego Grzbietu Małej Fatry Krywańskiej - Biele skaly 1448 m n.p.m |
|
Mała zapowiedź zbliżającej się zimy. |
|
Strome, kamieniste zejście. |
Kolejne
szczyty w kolejce były coraz wyższe. Dla naszych nóg nie było to
jednak odczuwalne (ścieżka miała bardzo przyjemne nachylenie), ale
dla otoczenia po którym teraz wędrowałyśmy już tak. Wzrosła
wilgotność powietrza, dało się zauważyć coraz więcej szadzi i
lodu. Skończyły się też widoki. Chmury nad głównym grzbietem
wisiały mniej więcej na 1500 m n.p.m. Szczyty które wyrastały
powyżej były schowane już we mgle.
|
Pogoda troszkę przestaje dopisywać. |
|
Idziemy ku mgle! |
|
Osadzająca się szadź zdradza z której strony wiał wiatr. |
Dałyśmy
się pożreć tej mgle jak Jack Sparrow Krakenowi w Piratach z
Karaibów. Na
dłuższy czas utraciłyśmy widoki, ale zaznałyśmy trochę magii
dzięki aurze w jakiej teraz wędrowałyśmy. Byłyśmy tylko my,
mgła i szadź na kosodrzewinie. Czułyśmy jakbyśmy przedostały
się do innego świata.
|
Kosodrzewina to twarda sztuka. Nie straszne jej ciężkie warunki! |
|
Przymrożony i niewyraźny Malý Kriváń 1671 m n.p.m |
|
Pora się rozgrzać od środka! |
|
Soplica zawsze na propsie! |
|
Kraina szronu. |
|
Ścieżka we mgle. |
Mgła
dotrzymywała nam towarzystwa aż do fatrzańskiej wisienki. Vel'ký
Kriváń
dawał nadzieję na przejaśnienia. Słońce próbowało przebić się
przez chmury, ale ostatecznie niebo nie otworzyło się na widoki.
|
Vel'ký Kriváń 1709 m n.p.m.
|
|
Selficzek ze słupkiem. |
Dystans
do naszego miejsca noclegowego był już coraz krótszy. W pewnym
momencie by do niego dotrzeć, zmuszone byłyśmy opuścić główny
grzbiet, a czerwony kolor szlaku zmienić na zielony. Chata pod
Chlebom jest niewielkim schroniskiem. Dół budynku pełni funkcję kuchni oraz jadalni, natomiast całe poddasze
zaanektowane jest jako jedna wielka sala zbiorowa ze składanymi
materacami. Przyznam szczerze, że bałam się trochę tej nocy. A
mianowicie czy nie pryśnie właśnie dzisiaj czar noclegu w tego
typu miejscu. W alpejskich schroniskach, w których jeszcze nie tak
dawno miałam okazję spać w ramach przejścia szlaku Adlerweg w
Austrii, kultura ludzi oraz zachowanie ciszy nocnej jest tam tak
mocno przestrzegane, że każdy robi wszystko by nie stwarzać wokół
siebie hałasu. Niestety spełniły się moje obawy. Zanim
jednak....
|
Chata pod Chlebom 1423 m n.p.m. |
Po
rozgrzaniu się ciepłym posiłkiem, udałyśmy się na owe poddasze,
by odnaleźć nasz zarezerwowany skrawek podłogi. Gospodyni
schroniska przekazała, że znajduje się ono pod numerem 10.
Zabrałyśmy ze sobą plecaki i udałyśmy się na górę.
|
Nasz box nr 10. |
We
wnęce z numerem 10 poleżakowałyśmy chwilę. Spotkana grupka
Polaków na szlaku co jakiś czas do nas zaglądała i namawiała
byśmy zeszły jednak na dół. Wieczór minął na fajnej integracji
polsko-słowackiej. Był nawet przez moment akordeon i ludowe
przyśpiewki. Przed północą postanowiłyśmy już przyłożyć
głowę do poduszki. Jutro czekała nas dalsza, wcale nie krótsza
trasa oraz powrót ze Słowacji na Dolny Śląsk.
Już
zbliżałyśmy się do fazy zasypiania, gdy wparowała na poddasze
mieszana grupka polsko-słowacka, ewidentnie mająca stanowczo za dużo
alkoholu we krwi. Najsmutniejsze było to, że Polki wiodły prym w
przeciąganiu "imprezy" w tym miejscu. Kompletnie nie
zważały, że część osób już śpi. Karolina nawet kilkakrotnie
zwracała uwagę i prosiła by dziewczyny zachowywały się ciszej.
Niestety niewiele to pomagało. A jeszcze godzinę temu siedziały
razem z nami przy stole i nawet przez jakiś czas rozmawiały.
Zaczęłyśmy zachodzić w głowę, dlaczego w takim razie nie
imprezują "na całego" w mieście. Nie mamy nic do
alkoholu w schronisku, ale brak poszanowania ciszy nocnej, w dodatku w samej sypialni, jest po prostu mega słaby.
niedziela, 24 listopada 2019
Niestety
przerywany sen w nocy zemścił się o poranku. Byłyśmy niewyspane
i później niż planowałyśmy, wyruszyłyśmy na dalszą
kontynuację szlaku. Z racji, że auto pozostało w Žilinie gdziekolwiek byśmy nie zakończyły i tak byłyśmy zależne od godziny
odjazdu autobusu.
|
Noc przegoniła wiszące nad Małą Fatrą chmury. |
Zameldowałyśmy
się na głównym grzbiecie, wykorzystując szlak zielony, którym
wczoraj zeszłyśmy do schroniska. Pogoda od rana zapowiadała się
na stabilniejszą. Po chmurach przysłaniających szczyty nie było
już śladu, zelżał również na sile wiejący wiatr.
|
Słońce jeszcze nie zdążyło dotrzeć do wszystkich miejsc. |
|
W tamtą stronę będziemy łaziorkować. |
Na
bieżąco oceniałyśmy, czy damy radę zrobić cały czerwony szlak,
razem z wejściem na Vel'ký Rozsutec – okrzykniętą w wielu
rankingach najpiękniejszą górą Słowacji. Niestety z powodu
niedzieli, rozkład jazdy autobusów do Žiliny był bardzo okrojony
i jedyny sensowny odjeżdżał ok godziny 15:00.
Ustaliłyśmy, że decyzja w którym miejscu opuścimy główny grzbiet Małej Fatry będzie
zależna od naszego tempa. Na razie dostępne dla nas były
najbliższe dwa szczyty: Chleb 1646 m n.p.m oraz Poludňový grúň
1460 m n.p.m. Obie góry nie wymagały wylania z siebie siódmych potów, a uraczyły pięknymi widokami.
|
W Małej Fatrze większość słupków szczytowych jest karłowatych rozmiarów. |
|
Ścieżka w szronie |
|
Widać Tatry! |
Z powodu krócej trwającego dnia jak i zapowiadających się jeszcze sporych deniwelacji, ostatecznie uznałyśmy, że nie będziemy sobie specjalnie dostarczać stresu i w pośpiechu gonić za autobusem. Ostatnie dwa (niewątpliwie bardzo charakterystyczne) szczyty odpuściłyśmy na poczet osobnej wycieczki.. Stoh 1607 m n.p.m oraz Vel'ký Rozsutec 1610 m n.p.m oglądałyśmy z dalszej perspektywy.
|
Po lewej Vel'ký
Rozsutec, po prawej Stoh. |
|
Niewątpliwie ta góra ma w sobie coś! |
|
Na żółtym szlaku trawersującym zbocza Stoh'a. |
|
Vel'ký
Rozsutec widziany z przełęczy Medziholie.
|
Na przełęczy Medziholie 1185 m n.p.m wybrałyśmy szlak zielony, który doprowadził nas do wioski Štefanová.
|
Ostatnie widoki zanim schowamy się do lasu. |
|
Do zobaczenia Mała Fatro! |
Na
przystanek w Stefanowej autobus podjechał zgodnie z rozkładem
jazdy. Po niecałej godzinie byłyśmy na dworcu autobusowym w
Žilinie, a po kolejnych 20 minutach stałyśmy już przy samochodzie
na parkingu pod Tesco. Szybko zmieniłyśmy tylko ciuchy, plecaki
wylądowały w bagażniku i udałyśmy się na małe zakupy. Głównie
rozchodziło się o jakieś słowackie rarytasy. Dzięki Karolinie
dowiedziałam się, że ze słowackich alkoholi bardzo ceniony jest
likier herbaciany o nazwie Tatra Tea. W koszyku od razu wylądowały
dwie butelki tego trunku. Jedna z nich miała potem wziąć udział
na kolejnym babskim wyjeździe. (tu będzie link do relacji).
Trasa: Chata pod Chlebom – Štefanová | mapa-turystyczna.pl
W
późnojesiennej Małej Fatrze, po raptem 3 spędzonych wspólnie
dniach zakiełkowała przyjaźń. Wszystko co się dzieje ma sens,
nawet jeżeli pierwotnie uważa się, że los rzuca nam kłody pod
nogi i miesza w naszych planach.
Mała Fatra zamiata, cudne pasmo. Pasmo luczańskie również warte grzechu. Skadi, ile teraz kosztuje nocleg na poddaszu pod Chlebom? Pamiętam czasy, że za 3 euro serwowali nocleg. Waruneczki trafiłyście na medal, superos.
OdpowiedzUsuńHa! 3 euro... Nie pamiętam już ile zapłaciłyśmy, ale na pewno nie taką kwotę. Pewnie teraz jest już coś koło 10 euro. Chętnie bym też wdepła do luczańskiej, tylko ten dojazd.... strasznie wnerwiający (transportem publicznym) i jakiś taki męczący (transportem prywatnym). ;)
UsuńJeśli wierzyć informacji na stronie, to nocleg na poddaszu kosztuje 12€. Ja jeśli dobrze pamiętam, ja spałem tam kiedyś jeszcze za 6€...
UsuńŁadne te jesienne klimaty w Fatrze trafiłaś. Szron, chmury, słońce. Bym powiedział, że warunki ładnie trafione :)
Chata pod Chlebom to chyba taka imprezownia. Gdy dawno temu tam spałem to też się działo na poddaszu, dołączyła się nawet obsługa. Tyle, że wtedy padał w nocy deszcz i walił w dach, więc skutecznie tłumił wszekie dźwięki ;)
OdpowiedzUsuń