Luž/Lausche 793 m n.p.m



Dzień Narodowego Święta Niepodległości spędzony na pograniczu czesko-niemieckim. a dokładniej w Górach Łużyckich. W planach, pierwotnie było przejście dwóch via ferrat oraz dostanie się  na najwyższy szczyt tego mało znanego pasma. W praktyce wyszło to troszkę inaczej ;-)




piątek, 11 listopada 2011

Po 150km jeździe za kierownicą  z nawigującym Damianem, zostawiamy samochód na parkingu, po czym udajemy się już na piechotę w kierunku  niemieckiej miejscowości Luckendorf, w której będziemy szukać szlaku na pierwszą zaplanowaną via ferratę tego dnia. Oznakowania są czasem trudne do rozszyfrowania, ale ostatecznie udaje się nam obierać dobre ścieżki.

W niemieckim lesie szukamy via ferraty "Alpingrat".

Po leśnym spacerze, w końcu ukazuje się nam tablica informująca o początku via ferraty. Pierwsze trzy metalowe uchwyty przysparzają trochę kłopotu, potem już idzie nieco sprawniej. Turystów brak. Będąc na żelaznej drodze, słychać tylko w oddali hałas powodowany przez koparki niszczące tamtejszą przyrodę.

Na górze wpisujemy się do książki, po czym schodzimy do kolejnego miasteczka - Jansdorf, przechodząc wcześniej przez znany kurort Oybin. Szukamy tam drugiej via ferraty - Nonnensteig. Ryzyko wchodzenia z czołówkami na via ferratę znacznie wzrosło. Czas uciekał, a my wciąż szukaliśmy początku żelaznej drogi na "Zakonnice". Ostatecznie podjęliśmy decyzję o nie drążeniu tematu dalej, a zrealizowaniu głównej przyczyny listopadowej wycieczki.

Ruiny zamku w kurorcie Oybin.

W GPS'owym Tymku włączamy szybko namiar na Luža, po czym ruszamy przed siebie, zbliżając się do celu z każdym kolejnym metrem.

Wieczór się zbliża, ale cel jeszcze widoczny.

Około godziny 18-stej jesteśmy na najwyższym wzniesieniu Gór Łużyckich. Po chwilowym odsapnięciu zaczyna nam doskwierać przeszywający, zimny wiatr. Znajduję chwilkę na wpisanie do szczytowej książki, po czym decydujemy się kierować w stronę naszego punktu startowego.

Luž.

Tak się zapędziliśmy przez cały dzień, że miejsce zaparkowania samochodu, okazało się najsłabszym ogniwem całego wypadu, a to dlatego, że pokonaną drogę trzeba było ponownie pokonać ;) Z rekreacyjnego zamysłu wycieczki zrobiła się bardzo ambitna piesza wędrówka. 

Powrót przebiegł bez zawirowań. Jedyne co sprawiło chwilę zwątpienia w nasz stan umysłu, to pojawienie się w pewnym momencie na szosie dziwnej, metalowej konstrukcji. Przy bliższym obejrzeniu okazało się, że to skocznia narciarska na środku drogi! Całodniowa trasa wyniosła około 30km!

Komentarze

  1. Anonimowy19/1/12 15:59

    A kiedy kolejne relacje?

    OdpowiedzUsuń
  2. It seems to have been a day and an expedition!
    Greetings, DeeBee

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty

SCHRANKOGEL - trzytysięcznik dla początkujących

DRABINA WAŁBRZYSKA - kondycyjny wycisk w Sudetach!

Jezioro Iseo - poradnik praktyczny [gotowiec urlopowy!]

Karkonoska Diagonala