Lodowy Szczyt 2627 m n.p.m


Tym razem, to pogoda zadecydowała gdzie pojechaliśmy. Bardzo nastawialiśmy się na szybki powrót w Alpy Bawarskie, w celu dalszej eksploracji rejonu Zugspitze i tak naprawdę tylko przy pogodowym armagedonie mieliśmy zmienić górski azymut. Nikt z nas nawet nie myślał, że ten wspomniany armagedon naprawdę nastąpi... Nastąpił i to z wielki przytupem! W prognozach prawie tydzień nieprzerwanej ulewy, w wyższych partiach opady śniegu. Gdy data ruszenia się z domu zbliżała się wielkimi krokami, a ciemne deszczowe chmury już wisiały nad Dachem Niemiec, luźno rzuciłam hasło: „ A może Lodowy”? Szybko wyklikałam pogodowe namiary na Tatry. Norwegowie zapowiadali prawie 2,5 dnia słonecznej aury bez burzowych komórek. Bingo! Tym oto sposobem przebudził się, zahibernowany od dłuższego czasu projekt zdobywania WKT.


Po słowackiej stronie Tatr, tuż u ich podnóża, zajechaliśmy na „dziki” parking, na którym pod osłoną poliesteru, przespaliśmy spokojnie noc. Ciepły poranek już zapowiedział, że w dalszej części dnia temperatury będą tylko wyższe. 


wtorek, 12 lipca 2016

Po ponad roku przerwy zjawiamy się u progu Doliny Zimnej Wody. Do dziś pamiętam jak dorwała nas burza na Baraniej Przełęczy, gdzie później w strugach deszczu wracaliśmy tą doliną przemoczeni do samiuśkich gaci na parking w Tatrzańskiej Leśnej. Tym razem nie zapowiadał się taki scenariusz. Pogoda ustrzelona w prognozach, które bardzo dobrze odwzorowywały stan rzeczywisty. Z racji wspomnianej Baraniej Przełęczy (Baranie Rogi sąsiadują z Lodowym Szczytem), wiedzieliśmy jak wygląda podejście do Terinki – najwyżej położonego i czynnego przez cały rok schroniska w Tatrach. 

Terinka, znajdująca się na granicy dwóch dolin (Małej Zimnej Wody i Pięciu Stawów Spiskich), stanowi punkt startowy na kilka szczytów należących do WKT. Jednym z nich jest właśnie Lodowy Szczyt, który zajmuje dumnie trzecie miejsce co do wysokości w całych Tatrach.

Wystartowaliśmy identycznie tak jak rok temu, zostawiając samochód w Tatrzańskiej Leśnej, idąc najpierw szlakiem żółtym wzdłuż potoku Zimna Woda (Studeny potok), następnie mijając Chatę Zamkowskiego i dalej szlakiem zielonym wprost na ławeczkę przy Terince. Warto wspomnieć o Złotej Siklawicy – wodospadzie, który opada z wysokiej skalnej płyty w pobliżu przebiegu zielonego szlaku. Marian Łomnicki swój zachwyt nad Złotą Siklawicą, opisał takimi słowami: „Prześliczny widok! Z ogromnej, więcej może niż stosążniowej wysokości, spływa miejscami w kilkoro rozdzierzgniona wstęga, bielsza od najbielszego śniegu, cudownie odbijająca od szczerniałego granitu”. 

Przy żółtym szlaku jest kilka fajnych miejsc na odpoczynek.

Z lewej Pośrednia Grań, z prawej Żółta Ściana - duet nierozłączny ;)

Chata Tery'ego, potocznie nazywana Terinką. Schronisko znajduje się na 2015 m n.p.m

Baranie Rogi tym razem na niebieskim tle.

Gdy cała nasza trójka zameldowała się na ławeczce, mnie zaczął trochę ogarniać leń. A może by tak wejść na te Baranie Rogi, by w końcu utrzeć nosa tym szczytom które mamy do poprawki? (Kieżmar – Ciebie też mam na myśli!) A później to już tylko laba i wygrzewanie paszczy w tatrzańskim słońcu w Dolinie Pięciu Stawów Spiskich. Wizja bardzo zachęcająca... Marcinowi było wszystko jedno, Damiana jednak nie dało się urobić. Twardo zadecydował, że idziemy zgodnie z planem, tym bardziej że czasowo byliśmy nawet dobrze ustawieni, a pogoda wciąż pozostawała bez zmian. No cóż trzeba było ruszyć tyłki i pokonać jeszcze 600 metrów przewyższenia, ścieżkami nie mającymi już jakichkolwiek kolorów, a jedynie wspierając się opisem oraz tym co serce dyktuje.

Przedarliśmy się między Spiskimi Stawami, pokonując to mniejsze, to większe kamole. Cała dolina to wielki polodowcowy kocioł, więc jest ich tu naprawdę sporo. Droga nie sprawiała jakiś większych trudności. Jedynie miałam chwilowego nerwa na chłopaków, bo wyrwali do przodu znikając mi z pola widzenia. Pod a'la kolebą schowaliśmy się przed słońcem. W okolicy kręciło się dwóch Polaków, którzy szukali początku drogi wspinaczkowej. Prawdopodobnie byli zainteresowani przejściem Prawego Komina (V) na wschodniej ścianie Lodowego Szczytu. 

Pod kolebą zrobiłam dla siebie najgorsze co mogłam zrobić na tym wyjeździe. Poprosiłam Damiana, żeby wyciągnął z plecaka wydrukowany z przewodnika Chmielowskiego opis wejścia na Lodowy Szczyt przez słynnego Lodowego Konia. Przyznam szczerze, że nie zagłębiałam się wcześniej w opis. Bazowałam jedynie na ogólnym zarysie drogi jaki przekazał mi Damian w domu, pokazując orientacyjnie paluchem na mapie nasze przejście. Przed wyjazdem, przeleciałam pobieżnie kilka relacji z wejścia na Lodowy, w zdjęcia też zbytnio się nie wpatrywałam. Wiedziałam o istnieniu konia, wiedziałam że ma być lufiasto, wiedziałam że trzeba będzie przełazić okrakiem, wiedziałam że droga nie jest trudna orientacyjnie – praktycznie sama prowadzi, wiedziałam że to wszystko mieści się w granicach moich możliwości fizycznych i psychiczny. Zabrałam się do lektury, czytając na głos:

„Z Ramienia Lodowego ku pd-zach., niezbyt stromo w górę, szerokim zrazu grzbietem, który po niejakim czasie zaczyna być coraz węższy, w obie strony urwiskami opadający i wreszcie przechodzi w słynnego skalnego „konia” (ok. 2585 m). Jest to b. wąska, prawie pozioma, 22 m długości licząca z wielkich bloków składająca się część grani, której ostrzem łatwo lecz w pewnej ekspozycji, pod koniec okrakiem. Z ostatniego bloku 2 1/2 m niemal pionowo w dół, na malutkie siodełko […].”

W tym momencie moja wyobraźnia zaczęła pracować na pełnych obrotach. 2 metry pionowej skały, 20 metrów ostrej skalnej płetwy... Już oczami wyobraźni widziałam jak wiatr i niewidzialne siły oplatają mnie i popychają w kierunku żlebów nie mających dna. Moja psychika upadła na pysk i zaczęła telepać jak w ataku padaczkowym. 

Wyszliśmy z cienia koleby. Chłopaki żwawo ruszyli, pewnie pokonywali kolejne metry szerokiego piarżyska. A ja? Ja zaczęłam się rozglądać i wszystko widzieć w czarnych barwach, wymyślając w głowie najgorsze scenariusze. Nawet to piarżysko było dla mnie w tym momencie czymś przeraźliwie niebezpiecznym. Jak my tym będziemy później schodzić? Przecież się zabijemy! W jednej minucie straciłam swoją pewność siebie. Każdy krok drżał jak galareta. W tej sytuacji tyle było dobrego, że byłam świadoma że mój stan jest spowodowany tym, że dopuściłam do siebie te bezpodstawne, katastroficzne myśli. Niestety nie miałam w sobie w tamtym momencie tyle sił by je od razu wyprosić z mojej głowy.  

Kamole, które czekają żeby zabić!

Poza łaciatym granitem, spotkaliśmy też coś kolorowego.

Gdzie jest Marcin?

Serce i nogi chciały iść dalej, a głowa nie. Okropna, wewnętrzna męczarnia! Damian próbował mi pomóc, przedstawiając racjonalne argumenty za tym bym jednak nie rezygnowała, Marcin podszedł do sprawy humorystycznie, żartując nie tylko o koniu ale i o zupełnie przyziemnych sprawach, które zostały na dole. Pomogli mi, ale też wiedziałam, że muszę sobie pomóc sama. Że tak naprawdę to tylko kwestia mojej głowy i tego co ona sobie teraz myśli. Wszystko zależało ode mnie. Nie chciałam się poddawać, bo wiedziałam że trudno mi będzie to sobie później po powrocie wybaczyć. Podjęłam walkę, samej ze sobą. 

No to startujemy Ramieniem Lodowego.

Na razie łatwo.

W końcu pojawił się koń. Damian parsknął śmiechem: „ To nie koń, to kucyk!" Moje poczucie percepcji było dość mocno rozregulowane i w tamtym momencie zbierałam w sobie jedynie wszystkie siły na pokład by tę kupę kamieni po prostu przejść. Udało mi się na krótko trochę przejąć kontrolę nas psychiką i zmobilizować na tryb zadaniowy. Mieliśmy linę w plecaku, na "przełęczy" założyłam nawet profilaktycznie uprząż. Nie chciałam jednak przeciągać momentu przejścia tego konia. Zapewnienia Damiana o stabilnej skale i dobrych chwytach przekonały mnie, by iść bez sznurka.

W zwolnionym tempie wskoczyłam na granitową skałę jak Zorro na swojego czarnego Tornado. Raz spojrzałam na prawo i lewostronną lufę – starczyło mi. Wiedziałam, że rozglądanie się to tu to tam, na pewno mi nie pomoże, a rozmyślanie o okolicznościach w jakich się właśnie znajduję tym bardziej. Odłączyłam wtyczkę od zasilenia z myśleniem. Wyobraziłam sobie, że znajduję się pół metra nad ziemią i zrobiłam kolejne przesunięcie na rękach do przodu. Pomimo, że przelazłam tego konia, to ja dalej czułam się niepewnie. Ruszyliśmy ku szczytowi, wiedząc że droga nie powinna już być aż tak eksponowana. 

Lodowy koń. Etap 1.

Lodowy koń. Etap 2.

Lodowy koń. Etap 3.

Jak kot przy "ścianie".

Po co ja tu jestem?

Marcin.

Co tu pisać... strach wymalowany na twarzy ;)

Kołowy Szczyt za naszymi plecami.

Kapałkowa Grań.

Ostatnia prosta na szczyt.

Pojawił się w końcu upragniony, charakterystyczny punkt triangulacyjny. W żartach rzuciłam, żeby dzwonili po helikopter. Trochę zaczęło mnie puszczać, ale nie było to jeszcze w pełni wyluzowanie się. Gdzieś tam za głową dalej krążyły myśli, że przecież jest jeszcze powrót, a koń jak był, tak wciąż jest. Po kilku minutach spędzonych na szczycie, chyba zaczęły się uwalniać endorfiny i powoli moje przerażenie i rozmyślania „ o głupotach” przestało mnie nękać. To uczucie, które dobrze zna każdy miłośnik gór, na dobre odepchnęło w zapomnienie mój wcześniejszy nieracjonalny niepokój. Damian wyciągnął książkę wpisów. Zaczął ją przeglądać od początku. „ O ten był, o ta była...” Wpisy znanych nieznajomych – ludzi których nigdy na żywo nie spotkaliśmy, a jednak kojarzymy. Do tego zacnego grona, dopisaliśmy też siebie. 

Przestań myśleć! Przestań myśleć!

Nawet zaczynam się uśmiechać :)

Nasz team :)

Lubię takie skrzyneczki :)

Pośrednia Grań jak zawsze w nienagannej formie.

Z Lodowego Szczytu widać:

Łomnica - drugi  co do wysokości szczyt w Tatrach.

Pojawiły się jakieś niemrawe chmury na horyzoncie. Raczej nie zwiastujące deszczu czy burzy, ale mimo tego przyspieszyły decyzję by nie przesiadywać na szczycie zbyt długo. 

Te 1700 m przewyższenia, trzeba było teraz zniwelować. Wróciliśmy tą samą drogą. Przejście konia poszło mi już znacznie lepiej. Gdy moje racjonalne myślenie wróciło, stwierdziłam, że opis przejścia w przewodniku wg mnie jest trochę nad wyrost. Chodzi mi głównie o podany metraż. Jak na nasze oko, koń nie ma 20 metrów (na pewno nie w jednym bloku skalnym), a ten pionowy głaz jest mniejszy ode mnie, więc gdzie te ponad dwa metry? Nie sądziłam, że słowa Chmielowskiego wywrą na mnie w tamtej chwili aż taki wpływ. No cóż, czasem jeden bodziec wystarczy, by z porządku w głowie w jednej sekundzie zrobić sobie bałagan.

To co się weszło, teraz trzeba zejść.

Koń z szerszej perspektywy.

Ten moment kiedy wracasz zmęczony ze szczytu i ktoś czeka na ciebie w dolinie.

Czy wejście na Lodowy było przejawem mojej odwagi? Tak. Bo... „ Odwaga to panowanie nad strachem, a nie brak strachu, a „ Odważny to, nie ten który się nie boi, ale ten który wie, że istnieją rzeczy ważniejsze niż strach”.

Komentarze

  1. "Tylko głupi się nie boi..." Strach jest przydatny, pozwala nam odpowiednio przygotować się przed postawionym przed nami zadaniem czy celem. Najważniejsze by nie pozwolić się sparaliżować, by opanować lęk i wykorzystać jako własną siłę :) Brawo za ujarzmienie "stracha" w odpowiednim momencie ;) Fajna wycieczka.

    Btw. nieraz te wszystkie opisy, filmiki są mocno przesadzone i potem okazuje się, że diabeł wcale nie taki straszny ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opisy w Chmielowskim pisane są bardzo specyficznym językiem i uważam że trzeba brać na nie trochę poprawkę. Filmiki na YT są często kręcone kamerą GoPro, która masakrycznie zniekształca obraz. Ciekawa sprawa, że ten lęk nie ogarnął mnie tuż przed koniem, ale dużo wcześniej. W górach jednak silna głowa do podstawa.

      Usuń
  2. Piękna wycieczka! Parę dni wcześniej przy Terince stwierdziłam, że jeszcze tylko 600m do góry- okazuje się, że to dość popularna myśl. :) Świetny jest ten koń z szerszej perspektywy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie to jest moment przekroczenia 2000 m n.p.m, dopiero od nich zaczyna się zabawa w Tatrach :)Czekam na Waszą relację z Łomnicy, bo zastanawiam się nad kolejnym szczytem z WKT.

      Usuń
  3. Gratulacje za szczyt i walkę. Wyjście że strefy komfortu nadaje życiu lepszy smak. I zgadzam się że niektóre opisy są przesadzone. Jednak to bardzo subiektywne odczucia autora. Podobnie w relacjach w necie. Najlepiej iść i przeżyć samemu :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie. Iść i zobaczyć na własne oczy, ale też umieć rezygnować kiedy trzeba.

      Usuń
  4. Justynka, wielkie gratulacje za okiełznanie "konia" i zdobycie Lodowego. Mam podobne odczucia podczas wchodzenia w trudniejsze miejsca i okazuje się, że opisy są niekiedy przesadzone. Odczuwanie strachu w górach tylko dodaje mi rozwagi i skupienia przy pokonywaniu trudnych miejsc i widzę, że Tobie podobnie to służy. Masz wspaniałych przyjaciół, którzy zabezpieczają Ciebie i są podporą w trudnych chwilach. Pozdrowienia dal całej ekipy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie w takich trudnych sytuacjach widać, z jakim człowiekiem/ludźmi idzie się w góry. Myślę, że jakbym się całkowicie zablokowała i stwierdziła, że chcę schodzić to zeszliby razem ze mną.

      Usuń
  5. Gratuluje przełamania strachu! :) Wycieczka piękna i na razie poza naszym zasięgiem.
    P.S. Piękny "obywatel gór" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obywatel Gór to się pięknie do zdjęcia ustawił. Jak się przyjrzycie to na zdjęciu są ogólnie dwa lisy. Biegały sobie na środku szlaku. To już moje drugie spotkanie rudzielca w Dolinie Zimnej Wody.

      Usuń
    2. Faktycznie są dwa! To ci niespodzianka :)

      Usuń
    3. Ten pierwszy ukradł całe show :D Mam takie pytanie co do obiektywu, bo wspominałaś, że zabrałaś tylko stałkę. Jak prezentuje się ona na tle kitowego obiektywu? Wiem, że jaśniejszy, ostrzejszy itd. Chodzi mi o wyjściowe kolory i kontrast. Czy jest różnica w tym względzie? Czy fotki robione lepszym obiektywem są wyjściowo już np. bardziej nasycone i kontrastowe? Czy główne różnice to po prostu jasność, głębia ostrości i ostrość? Amator ze mnie i mnie to zawsze ciekawiło :D

      Usuń
    4. Amator pyta amatora :) Ja kupiłam stałkę z kilku powodów. Przede wszystkim rozmiar i ciężar - nie zawsze potrzebuję tego kita 18-105. Druga rzecz, to właśnie jasność obiektywu i głębia ostrości. Moim zdaniem warto zaopatrzyć się właśnie w taki rodzaj obiektywu, jeżeli myślisz o jakimś zakupie. Jak na moje oko wyjściowe kolory i kontrast są lepsze. Zdjęcia do tej relacji robiłam stałką 30mm, natomiast dla porównania z Trawersu Alpspitze http://www.skadinagrani.pl/2016/07/trawers-alpspitze-2628-m-npm.html robiłam tylko i wyłącznie kitem 18-105mm. Czy widać aż taką kolosalną różnicę? Oceń sam :)

      Usuń
    5. Zdjęcia z alpejskiego wyjazdu strasznie mi się podobają, ale to pewnie też zasługa bajkowej scenerii :) Noszę się już od jakiegoś czasu z zamiarem ulepszenia "szklarni", ale ciągle nie jestem jeszcze przekonany :D Dzięki za odpowiedź! :)

      Usuń
    6. Góry zbudowane z wapienia przy słonecznej pogodzie pięknie się prezentują. Gorzej wygląda sprawa z chodzeniem po tych górach :)

      Usuń
    7. Aha! Ta stałka to Nikkor 35mm, a nie 30 jak napisałam wyżej w komentarzu.

      Usuń
  6. Anonimowy23/7/16 18:05

    No to poszalałaś dziewczyno :) Świetna lektura z dozą dreszczyku emocji. A strach... jest ceną wyobraźni. Moja zblokowała by mnie na pewno :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdradzę Ci, że na tej grani padły słowa " A trzeba było 'pójść' na rower" ;) Pozdrawiam!

      Usuń
  7. Wielkie graty - za motywację i za tą lodową zdobycz ;) Wspaniałe fotki i ten lisek na końcu, słitaśny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lisy spotkane na szlaku były fajnym zakończeniem dnia. Poniżej Lodowego Szczytu widzieliśmy też kozicę, ale zabrałam ze sobą jedynie obiektyw stałoogniskowy, więc na zdjęciu jest tylko małą brązową kropką :)

      Usuń
  8. Piękny opis i zdjęcia, Dałaś radę i to się liczy. Twój opis przypomniał mi zdarzenie na Ostrym Rohaczu. Jedna z dziewczyn spanikowała przed podobnym przejściem. Cała dygotała i kurczowo trzymała łańcucha. Ani w przód, ani w tył. Trwała tak chyba z dwadzieścia minut. Dwóch facetów siłą nie umiało jej oderwać od tego łańcucha. W końcu jakoś ją znieśli niżej na ścieżkę, długo dochodziła do siebie. Czasem opis motywuje, czasem jest Twoim wrogiem. Trudno pokonać świadomość, dobrze, że miałaś wsparcie.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Czasem opis motywuje, czasem jest Twoim wrogiem". Coś w tym jest :) Akuratnie tym razem stał się moim wrogiem :)

      Usuń
  9. Gratki!
    Lodowy też chodzi mi po głowie (może w przyszłym roku?) a Twój opis troszkę namieszał mi w głowie :D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W relacji opisane są takie emocje jakie były, natomiast już na spokojnie. Drogę na Lodowy Szczyt przez Lodowego Konia widać już z Terinki. Nie jest skomplikowana orientacyjnie, nie ma trudności technicznych. Samo przejście konia też trudne nie jest (dobre chwyty i stopnie, stabilna skała). Problemem jest ekspozycja, dla mało odpornych może stanowić duży problem. Co prawda można konia obejść, schodząc po trawkach z lewej strony, jednak naszym zdaniem jest to bardzo niebezpieczne i przede wszystkim odejmuje uroku całego wejścia na szczyt.

      Usuń
  10. BRAWO!!! Taki post pokazuje, że na szlaku nie zawsze jest tak "cukierkowo". Pojawiają się silne emocje, lęk przed nieznanym, wściekłość na byle co, potem radość, że się wszystko pokonało. Bardzo dobrze, że pokazałaś również tę stronę wspinaczki, okraszając ją pięknymi fotkami. Gratuluję wyprawy, a przede wszystkim pokonania strachu oraz składam ukłony obu Panom, że dali Ci wsparcie tak bardzo w danym momencie potrzebne. Serdeczności :)
    P.s. Na Łomnicę można wejść tylko z przewodnikiem z uprawnieniami. Ale wejście na pewno będzie satysfakcją.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie tylko z przewodnikiem. :)

      Usuń
    2. Emocje są jak pogoda w górach - czasami nieprzewidywalne :)

      Usuń
    3. Dziumał, byłam w zeszłym roku na Łomnicy i dowiedziałam się, że tak sobie na ten szczyt wejść nie można. Także ci, co wjeżdżają na szczyt kolejką, mają limitowany czas przebywania na szczycie. No, chyba, że coś się teraz zmieniło w tej kwestii. Podobnie jest z Gerlachem, tam też samemu nie można. Wiem to od dwóch niezaleznych przewodników tatrzańskich. Chyba mnie nie wkręcali? :) :) Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
    4. Regulamin TANAP w języku Słowackim:
      http://www.tanap.org/download/navstevny-poriadok-tanapu.pdf
      i w języku Angielskim:
      http://www.tanap.org/national-park-rules/

      Polecam przeczytać, zinterpretować. Co do przewodników... Mają w tym biznes więc....

      Usuń
  11. "Po co ja tu jestem?" - to lepsze niż "Co ja tutaj robię?" ;) A zdjęcie "koń z szerszej perspektywy" super!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taki opis nie pojawił się przypadkiem :D Często w górach wkręca mi się w głowie jakaś nuta. Podczas tego wypadu, nie dawała mi spokoju: www.youtube.com/watch?v=vjOjrItTiL4

      Usuń
  12. Anonimowy27/7/16 18:10

    Pięknie, robi wrażenie! A oczekujący lisek - fajny gościo :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te spotkane lisy to takie młodziaki, ale już samodzielne :)

      Usuń
  13. Cudnie. Piękna relacja. Mnie ciągle blokuje to lobby przewodnickie. Już dawno bym tam był gdyby nie interesy przewodników.

    OdpowiedzUsuń
  14. Oj tak, też jechałam na tym koniu i kręciło mi się tam trochę w głowie ;)
    p.s. mamy takie same buty ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Salewa Mtn Trainer? Jak dla mnie bardzo fajne buty podejściowe, tylko wkładka jest za słaba - bardzo szybko bolą mnie stopy już po kilku godzinach, ale po założeniu wkładek żelowych jest ok. Dużo lepszy komfort chodzenia - polecam :)

      Usuń
  15. Kawał porządnej wyprawy ! My póki co przyglądamy się jedynie Lodowemu bo najpierw w kolejce stoi Mały Lodowy i Lodowa Kopa :) Gratulacje za zdobycie i przełamanie strachu !
    P.S.
    Salewa Mountain Trainer w wersji niskiej, faktycznie fajny but szczególnie z inną wkładką ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja już się przyzwyczaiłam do niskich butów i wiosną/latem chodzę po górach tylko w takich. Czuję się lżejsza, szybsza i mniej upocona :P

      Usuń
  16. Myślałem, że po Glocknerze takie tatrzańskie kucyki już nie robią dużego wrażenia :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Fajna wycieczka, chociaż relacja bardzo emocjonalna. Najważniejsze, że udało się zapanować nad strachem i obawami i bezpiecznie wejść oraz zejść. A to najważniejsze. I kolejny ciekawy tatrzański szczyt podzielił się z Tobą swoimi widokami. A z Lodowego są niczego sobie.

    Też spotkałaś mojego liska ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj to już chyba potomstwo Twojego liska :P Bo jak pisałam wyżej w komentarzach, to były młode osobniki :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty

SCHRANKOGEL - trzytysięcznik dla początkujących

DRABINA WAŁBRZYSKA - kondycyjny wycisk w Sudetach!

Jezioro Iseo - poradnik praktyczny [gotowiec urlopowy!]

Karkonoska Diagonala