Od
dłuższego już czasu mieliśmy w planach wybrać się na górski
wypad rowerowy w formie bikepackingu z nocowaniem w terenie.
Bikepacking najogólniej rzecz wyjaśniając to rowerowa odmiana trekkingu jednak bez użycia sakw i z takim ograniczeniem bagażu, ażeby jazda wciąż była przyjemnością. Przynajmniej jak tak rozumiem to słowo :-) Bardzo znanym motywem na takiego rodzaju wyprawę
jest TransAlp. Jest to ogólne określenie na wielodniową rowerową wyprawę przez Alpy (wysokogórska jazda po szlakach i
ścieżkach). Zainspirowani taką formułą, postanowiliśmy ją
przenieść na nasze sudeckie pagórki, dość mocno ją kompresując.
Swój
pierwszy kontakt z MTB miałam w Górach Izerskich, dlatego jakoś
tak od razu nasunął mi się ten kierunek. Poza tym, charakterystyka
tych gór idealnie nadaje się pod dwa kółka, dodatkowo oferując
naprawdę gęstą siatkę szlaków rowerowych jak i singli. Tak oto
nasz wypad rowerowy nazwaliśmy Trans Izera!
Na
dwudniowy wypad spakowaliśmy się w niezawodne plecaki rowerowe
Deutera – mój Bike One Sl 18 oraz Damiana – Trans Alpine 24.
Byliśmy w stanie zabrać suchy prowiant na dwa dni, osobiste ciuchy
typu kurtka przeciwdeszczowa bądź puchowa, podstawowy sprzęt
naprawczy jak zapasowa dętka czy multitool oraz cały osprzęt do
spania – w naszym przypadku hamaki. Dobrą pogodę na te dwa dni
mieliśmy gwarantowaną, więc nie potrzebowaliśmy zabierać
dodatkowych rzeczy chroniących od deszczu czy zimna. Na ciepłe
posiłki zamierzaliśmy zatrzymywać się w napotkanych na trasie
schroniskach bądź knajpach. Przez dwa dni namłynkowaliśmy 80
górskich kilometrów, ale nie dystans był naszym priorytetem, a
bycie na bikepackingu.
niedziela,
13 maja 2018
Zaparkowaliśmy
samochód w Jakuszycach. Naszych dwóch dodatkowych pasażerów udało
się przewieźć bez szwanku. Wystarczyło tylko ponownie zamocować
przednie koła i mogliśmy rozpocząć nasz izerski bikepacking.
Ruszyliśmy w stronę Polany Jakuszyckiej, która stanowi centrum
polskich Gór Izerskich. Obecnie jest placem budowy, po modernizacji
ma funkcjonować na niej nowoczesny ośrodek narciarstwa biegowego i
biathlonu. Teren został ogrodzony i by dostać się na Trasę
„Spacerową” - popularną w okresie zimy, musieliśmy przejechać
kilkaset metrów drogą wojewódzką. Nie mieliśmy ściśle
ustalonej trasy oraz dokładnej miejscówki na rozwieszenie się z
hamakami. Przebieg Trans Izery nasuwał się sam, na każdym
większym skrzyżowaniu dróg i szlaków miał być obierany dalszy
azymut. Jedyne co było w planach to odwiedzenie polskiej jak i
czeskiej części Gór Izerskich.
Pierwsze skrzyżowanie i podjęcie decyzji czy jedziemy dalej w stronę Stacji Turystycznej "Orle" czy może przedostajemy się na czeską stronę mocy.
Zdecydowaliśmy,
że pierwszego dnia pojeździmy po czeskich szlakach i ścieżkach.
Wybraliśmy kierunek na Harrachov. Dojeżdżając do stacji kolejowej
od razu zebrało nam się na wspomnienia z przejechania Karkonoskiej Diagonali, bo właśnie na tym dworcu w sumie ją zakończyliśmy. Tamten majowy wypad rowerowy też podzieliliśmy na dwa dni, ale noclegując się pod dachem.
Ze stacji kolejowej w Harrachovie zaczęliśmy niepokojąco zjeżdżać. W ogóle miałam wrażenie, że od samego startu tylko mamy z górki, a tą utraconą wysokość trzeba będzie w końcu ponownie podnieść z kolan, co na pewno mój wyrób mięśniopodobny ciężko to zniesie. W końcu jednak doczekałam się pierwszego podjazdu, a ja mogłam odetchnąć z ulgą - nie dobijemy do poziomu morza ☺ Droga o optymalnym nachyleniu wiodła nas wzdłuż wijącej się obok rzeki Izera (szlak E3/ Izerska cesta). Przy pięknym i uspokajającym widoku kręciliśmy kolejne kilometry.
Rzeka Izera
Zaraz za mostkiem rozpoczął się pierwszy podjazd dnia :)
Droga
wiodła nas w stronę parkingu Pod Bukovcem. Tuż przed ostatnim,
mocniejszym podjazdem, z prędkością motocykla wyprzedziła mnie
para rowerzystów ubrana w ciepłe kurtki. Musiałam otrzeć pot z
czoła skapujący mi na oczy, by upewnić się czy nie miałam
zwidów. Już miałam łapać doła, z okazji braku postępów
kondycyjnych, gdy zorientowałam się, że z taką lekkością,
podjazd można pokonać tylko na ebike'u.
Na
parkingu Pod Bukovcem zerknęliśmy tylko na mapę i zgodnie
ustaliliśmy, że jedziemy w stronę Smedavy. Byliśmy tam już
kiedyś, więc wiedzieliśmy że znajduje się tam knajpa.
W razie awarii roweru :)
Parking dla rowerów.
W
Chacie Smedava zamówiliśmy tamtejszy kulinarny specjał –
knedliki z borówkami robione według własnej receptury. Wspominałam
już kiedyś, że fanką czeskiej kuchni nie jestem, głównie
dlatego że nadziałam się kilkakrotnie na dania, które kompletnie
mi nie smakowały. Gdy usłyszałam, że w menu serwują
tylko te knedliki, już oczami wyobraźni dzióbałam widelcem po talerzu. Oj bardzo się pomyliłam z tym przewidywaniem przyszłości. Szorowałam widelcem
po talerzu, by dojeść ostatnie okruszki!
Najedzeni czeskimi węglowodanami, trudno było z powrotem wsiąść na rower i od razu podjeżdżać. Nie gonił nas czas, więc dalszą drogę pokonywaliśmy w rekreacyjnym tempie. Wpadło też kilka przerw.
Chata Smedava.
Młynkujemy dalej.
Przerwa 15 minut :)
Analiza mapy przy rzece Bílá Smědá.
Widok na szczyt Jizera 1122 m n.p.m, ze skalnym punktem widokowym.
Żeby
nie jeździć tylko po łatwej technicznie nawierzchni, wybraliśmy
szlak żółty, który co prawda skracał nam drogę, ale dał nam
możliwość sprawdzenia się na podjeździe w trudniejszym terenie. Szlak wyprowadził nas na szeroki szuter, który tworzy pętlę u podnóża góry Smědavská hora 1084 m.
Podjazd żółtym szlakiem od skrzyżowania Paulova paseka.
Kilometry
na rowerze, zwłaszcza tych płaskich w stosunku do tych pieszych,
połyka się jak pelikan. Dlatego zdecydowaliśmy się objechać
większą część pętli. Zajęło nam to kilka minut więcej, ale poznaliśmy dzięki temu nowe izerskie ścieżki.
Dołożenie tych kilku kilometrów w nogach szybko się zwróciło!
Pętla
prowadzi na granicy 1000 m n.p.m, stąd w pewnym momencie ukazał się
nam piękny widok na czeskie Góry Izerskie. Sesja foto obowiązkowa!
Sesja foto oczywiście z rowerem :)
Widok na Smrk 1125 m oraz skalny punkt widokowy Paličnik 944 m.
Można by tak siedzieć, ale przed nami jeszcze szukanie miejsca na nocleg.
Nie
było sensu już teraz się rozwieszać z hamakami, ponieważ do
wieczora pozostawało jeszcze parę godzin, poza tym ani teren nie
sprzyjał, ani też wysokość na której się znajdowaliśmy (im
wyżej, tym zimniej w nocy). Wykorzystując skrót zjechaliśmy do
naszego stawiku znajdującego się obok zielonego szlaku pieszego –
Kozi stezka. Podczas Izerskich letniaków nocowaliśmy tutaj pod
namiotem. Staw wyglądał tak samo, drewniana ryba stała.
Powspominaliśmy chwilę tamten wypad i ruszyliśmy w dół, w stronę
Hejnic. Wiedzieliśmy, że na pewnym odcinku trzeba będzie
sprowadzać rowery.
To powalone drzewko stało się pomysłem na nocny kadr podczas Izerskich letniaków. Stanie o 1 w nocy przy statywie z założonym jak gąsienica na siebie śpiworem :D, czasem kulisy robienia zdjęć wyglądają zabawnie.
Damian sprawdza temperaturę wody w stawie. Chętnie wskoczyłby do wody, ale nie będziemy nocować w tym miejscu.
Pchanko, sprowadzanko.
Gdy
przeprawiliśmy się przez kamienistą część szlaku, droga się
poszerzyła i zapraszała by ponownie wsiąść na rower. Zjazd był
szybki, stąd od razu podrasowała się nam dzienna prędkość średnia.
W Hejnicach przycupnęliśmy przy mostku, a mapa ponownie wylądowała
na kolanach. Otoczenie od zbliżającego się zachodu słońca,
zaczęło przybierać ciepłe barwy. Uznaliśmy,
że dogodnie będzie rozwiesić się na noc z hamakami w okolicach
czeskich singli. Dzięki temu, że kiedyś na nich jeździliśmy,
wiedzieliśmy, że znajdzie się dogodny teren z odpowiednim
rozstawem drzew, a jednocześnie cywilizacja nie sięgnie nas wzrokiem.
Przez
Hejnice przejechaliśmy przy pomocy szlaku żółtego, dojeżdżając
na obrzeża miejscowości. Przy Bartlovej boudzie zmieniliśmy kolor
na zielony. Fajnie nachylony asfalt miał po kilku kilometrach doprowadzić nas do Hubertki.
Podjazd do Hubertki
Przy
Hubertce (schronisko?, knajpa? - nigdy nie widzieliśmy otwartych drzwi) jest gęsta sieć singli (specjalne ścieżki rowerowe,
zazwyczaj jednokierunkowe). Wybraliśmy czerwonego singla, bo jego kierunek nam najbardziej pasował. Musieliśmy już obmyślać trasę na drugi dzień, by dostać się z powrotem na polską stronę Izerów. Zaczęliśmy
zjeżdżać, baczniej przyglądając się otoczeniu. W końcu
znalazło się miejsce na nocne hamaczkowanie!
Oj, późny wieczór już się zbliża, Trzeba jeszcze wykorzystać trochę jasności, by chociaż dobrze powiązać węzły na drzewach :)
Bukowe klimaty.
Nasze
łoża szybko zostały rozwieszone między drzewami i praktycznie już
mogliśmy rozpocząć leżakowanie. Co prawda na palcach jednej ręki
mogę doliczyć się ilości nocy spędzonych w hamaku, to mogę
śmiało stwierdzić, że jest to najwygodniejszy sposób spania w
terenie. Nie chodzi tu tylko o objętość i niższą wagę całego
systemu do spania. Po nocy przespanej/przeleżanej w hamaku ani razu
nie obudziłam się z bólem kości i ogólnym takim zmęczeniem z
powodu niewygody. W hamaku jest się w stanie efektywnie odpocząć i
spać. Z racji nieregularnego hamakowania w terenie oczywiście moja
głowa nie jest przyzwyczajona by w takich warunkach szybko zapadać
w głęboki sen, ale myślę że jest to kwestia częstotliwości. Na
tego typu problemy, wszak las w nocy nie śpi, a przy ciszy każdy
dźwięk wydaje się być dobrym bodźcem dla wyobraźni, znalazłam
na tego typu durne obawy sposób. Po pierwsze: załączenie
audiobooka. Jest to idealny usypiacz, a głowa jest zajęta
słuchaniem akcji odbywającej się w książce, a nie przypominaniem
sobie kadru z niedawno obejrzanego horroru. Po drugie: gdy dopada mnie już
znużenie, słuchawki zamieniam na stopery do uszu. Mała rzecz, a
idealnie zamyka furtkę dla wyobraźni. Uszy nie są irytowane dźwiękami
z zewnątrz, więc dużo łatwiej jest zasnąć.
Leśny apartament gotowy!
Niestety
tak jak w przypadku spania na ziemi, tak i w hamaku przy
chłodniejszych bądź wietrznych nocach, ważna jest izolacja od
spodu. Śpiąc w hamaku, zwłaszcza w śpiworze, ugniata się
częściowo wypełnienie, stąd znacznie spada izolacja. W przypadku
śpiwora z piórkami – puch nie ma szans się rozprężyć, a
właśnie rozprężenie daje ciepło. Na tego typu hamakowe bolączki,
są w sprzedaży specjalne otuliny/underquility pod hamak, które
sprawę załatwiają. Jest to jednak dodatkowy sprzęt do kupienia, a
potem oczywiście noszenia/wożenia. Postanowiłam sprawdzić patent
2 w 1. Ze śpiwora udało mi się zrobić i śpiwór i otulinę.
Dzięki temu gęsi puch w pełni mógł pokazać swoje termiczne
możliwości. Ocenę tego patentu miałam wystawić rano.
Śpiwór Cumulus Lite Line 300 w wersji 2 w 1. Podwójny zamek przydaje się nie tylko do łączenia śpiworów ;)
W nocy kilka razy próbował się do mojego kokona wedrzeć silnie wiejący wiatr. W porównaniu do innych, dużo zimniejszych nocy jakie miałam okazję raczej przeleżeć niż przespać, to te pojedyncze podmuchy wiatru były romantycznym skrobaniem po plecach. Znaczną część nocy udało mi się efektywnie przespać, jednak był jeden taki moment kiedy poczułam dwa uderzenia w plecy. Przebudziłam się, nie wiedząc czy mi się to przyśniło czy może szturcha mnie gwizd jakiegoś dzika! Starałam się tego nie analizować, by nie wybudzać wyobraźni. Udało się na szczęście ponownie zasnąć.
poniedziałek, 14 maja 2018
Jaki
to był cudny poranek! Ptaki wariowały na drzewach, promienie słońca
powoli przedzierały się między lukami w gałęziach. Było mi
ciepło i wygodnie. Z chęcią poleżałabym jeszcze ze dwie godziny,
tak po prostu obserwując w zachwycie las. Niestety, dzisiaj
musieliśmy się pilnować z czasem, a według naszej trasy, której
mieliśmy się trzymać przed nami był do pokonania podjazd dnia.
Nieee..., podjazd roku!
Dzień dobry w lesie!
Kokon. Niedługo trzeba będzie się urodzić, to znaczy wyleźć ;)
Nasza
leśna kuchnia, mająca na wyposażeniu listek papieru śniadaniowego
robiącego za stół oraz wystających korzeni spełniających
funkcję krzeseł, serwowała dzisiaj na śniadanie gulasz angielski
w konserwie, kawałek ogórka oraz bułki. Nie mam pojęcia na czym polega magia takiego żarcia, ale w terenie smakuje wybornie! W domu wszystkie konserwy są pochowane w najciemniejszych zakątkach kuchennych szafek i nikt nawet do nich nie zagląda. Na wyjazdach przeżywają swoje 5 minut. Podczas
śniadania, zapytałam Damiana jak mu minęła noc. Ja sama
przyznałam się, że była to najlepsza noc w hamaku jaką do tej
pory miałam. Wspomniałam tylko o tym dziwnym incydencie, wciąż
nie wiedząc czy te dwa szturchnięcia w plecy były prawdziwe.
Damian zaczął się ukradkiem uśmiechać. Tym dzikiem okazał się
być właśnie on. W nocy sam się przebudził, wystawił swoją
osobistą girę z hamaka i zaczął mnie szturchać w celu
sprawdzenia czy jeszcze żyję, bo praktycznie wcale się nie
ruszałam. A ja mając przytłumiony słuch przez stopery, nie
słyszałam, że do mnie coś w ogóle mówi!
Pomarańczowe wariaty :D
Po
śniadaniu, które spokojnie otrzymałoby gwiazdkę Michelin,
zwinęliśmy nasz hamakowy osprzęt i gotowi ruszyliśmy na dalszą
część czerwonego singla.
Gotowi na drugi dzień Trans Izery!
Single
wyprowadził na do Centrum u Kyselky. W knajpie zamówiliśmy po
kuflu Kofoli. Trzeba było się nawodnić zawczasu, bo podjazd roku
zbliżał się wielkimi krokami.
Wasze zdrowie, drodzy Czytelnicy! :)
Ponownie
wybraliśmy czerwonego singla, by w przyjemny sposób, a nie katując
asfalty, móc dojechać do granicy z Polską. W pewnym momencie
czerwone znaki odbijały w prawo, a my pojechaliśmy prosto,
wjeżdżając na polskiego singla „Nad Czerniawą” - mój faworyt
w całym singlowym kompleksie. Czarny single przecina drogę
asfaltową, którą można podjechać na Stóg Izerski. Ta droga asfaltowa ma swoją nazwę. Nie każdy asfalt w Polsce ma jakąś nazwę, więc to już daje do myślenia. Ten, prowadzący ze Świeradowa Zdrój na Stóg Izerski zwie się "Katorga".
Poziomice na mapie mówią same za siebie. Nazwa adekwatna.
Jeszcze
nie ruszając, mi już było słabo. Damian na szybko w necie
wyczytał informacje o Katordze. Zaczął na głos dzielić się
nimi ze mną. „Katorga
jest jedną z najbardziej stromych, utwardzonych dróg w
Polsce”. Więcej już nie chciałam wiedzieć ☺
Ruszyliśmy. Damian twardo walczył, ja widząc z jaką prędkością przemieszczam się do przodu i jak serce już woła błagalnie "przestań", po kilkuset metrach zaliczyłam skuchę. Na takim nachyleniu ciężko w ogóle ponownie wystartować, więc dysząc prowadziłam rower, co też wymagało sporo sił. Na ten asfalt to nawet rzadko kiedy zapuszczają się podobno piesi turyści. My jednak dwóch schodzących pieszych śmiałków spotkaliśmy. O ile Damian usłyszał dopingujące okrzyki, w moją stronę poleciał zupełnie inny tekst. Po usłyszeniu minionej już zimy mądrości ludowej od jednego z turystów: "dupa nie szkło", ciekawa byłam co tym razem usłyszę. Turysta z uśmiechem na twarzy zapytał: "Podróż poślubna czy jak?". Ja wiem, że miewam czasem durne pomysły, ale by spędzać ewentualną podróż poślubną na "Katordze", to w życiu nie wpadłabym na taki pomysł!
Oszustwa fotograficzne. Nie widać nachylenia.
Katorga nas katuje :)
Nie
mieliśmy w planach wjeżdżać na sam Stóg Izerski, bo był nam
kompletnie nie po drodze. Na skrzyżowaniu opuściliśmy „Katorgę”
i w zamian, wybraliśmy przyjemniej wyglądający asfalt, którym
mieliśmy dojechać do Łącznika. Już czuliśmy zapach naleśników z Chatki Górzystów. Będąc na piechotę dzieliłaby nas jeszcze spora przestrzeń czasowa. Na rowerach, mając jeszcze z górki, byliśmy w ciągu maksymalnie 20 minut! Dzięki Drodze Telefonicznej, a następnie przy pomocy niebieskiego szlaku pieszego zameldowaliśmy się na Hali Izerskiej.
Legendarne już naleśniki z Chatki Górzystów.
Chatka Górzystów.
Hala Izerska.
Hala
Izerska jest bardzo ciekawym miejscem. Obecnie kojarzy się głównie z Chatką Górzystów i... naleśnikami. Jednak kiedyś w tym miejscu funkcjonowała z krwi i kości prawdziwa wioska. Uważniej przyglądając się obecnemu obszarowi , można odnaleźćpozostałości jej historii:
„
Na
Hali Izerskiej przed Drugą Wojną Światową istniała niemiecka
wioska Gross Iser (Wielka Izera). Początki tej osady sięgają 1630
roku, kiedy to osiedlił się tutaj ewangelicki uchodźca o imieniu
Thomas. Zabudowa przebiegała powoli ze względu na bagniste tereny,
surowy klimat i brak dróg. Dostęp do koloni był możliwy tylko
przez wąskie ścieżki wyłożone balami. Drogę utwardzoną tzw.
Staroizerską (dzisiaj szlak niebieski ze Świeradowa) zbudowano
dopiero po wykonaniu szeregu rowów odwadniających. Mieszkańcy żyli
biednie. Utrzymywali się z wypasu bydła i owiec, produkcji serów,
przędzenia wełny, połowu pstrąga. Mężczyźni pracowali przy
wyrębie lasu, wyrabiali gonty i trudnili się kłusownictwem. Surowy
klimat nie pozwalał na uprawę zbóż i drzew owocowych. Miejsce to
było zwane "Małą Syberią" z powodu długich i srogich
zim. Piekarz i masarz przyjeżdżali tu konno raz w tygodniu i
oferowali świeże pieczywo i mięso. Inne zakupy robiły kobiety,
nosząc ze Świeradowa ciężkie kosze na własnych
barkach. Administracyjnie
kolonia podlegała miastu Bad Flinsberg (Świeradów Zdrój). Raz w
miesiącu pastor odprawiał nabożeństwo w budynku starej szkoły.
Szkoła powstała w 1750 roku gdy wioska liczyła około 20 domów.
Zmarłych chowano na cmentarzu w Świeradowie. Wraz
z rozkwitem Świeradowa jako uzdrowiska, które nastąpiło w drugiej
połowie XIX wieku rozbudowała się też Wielka Izera. Osada stała
się ulubionym miejscem wycieczek kuracjuszy. Ożywił się ruch
graniczny z Czechami i rozwinęła się turystyka narciarska.
Mężczyźni byli dodatkowo zatrudniani przy wydobyciu borowiny z
tutejszych torfowisk potrzebnej dla uzdrowiska.W
latach 30-stych XX wieku Gross Iser rozciągała się od Polany
Izerskiej do Kobylej Łąki (ok. 5,5 km) z głównym skupiskiem na
Hali Izerskiej. Znajdowały się tutaj 43 domy mieszkalne, 3 gospody,
2 schroniska, 2 celnice, kawiarnia, leśniczówka, straż pożarna,
domek myśliwski oraz stara i nowa szkoła. Właśnie w nowej szkole,
wybudowanej ok. 1938 roku mieści się "Chatka Górzystów". 10
maja 1945 roku osadę zajął oddział radziecki, spalono domek
myśliwski. 11 maja żołnierze zastrzelili właściciela schroniska
Gross Iser Baude Paula Hirta. Został on pochowany w pobliżu Nowej
Szkoły. Dziś to miejsce upamiętnia okolicznościowa tablica oraz
prosty brzozowy krzyż." - źródło
Jak nie czeskie borówki, to polskie jagody znowu obciążyły nam brzuchy. Dobrze, że nie było przed nami już znacznych podjazdów. Jedynie przyjemna droga po prostej.
"Czekaj, którędy to mieliśmy jechać?".
Ponownie spotykamy się z Izerą.
Przed nami przyjemny przejazd do Jakuszyc.
Halę Izerską od Polany Jakuszyckiej dzieli dystans kilkunastu kilometrów. W niedługim czasie zameldowaliśmy się na parkingu w Jakuszycach. Nasza Trans Izera szczęśliwie dobiegła końca. Dwa, nawet niepełne dni w górskiej drodze bikepackingowej, a ja miałam wrażenie jak byśmy byli w tej rowerowej podróży znacznie dłużej.
Rewelacyjny wypad! Chętnie pobujałbym się też w hamaku, już od jakiegoś czasu też rozważamy taki nocleg :) Zaopatrywaliście się w jakiś specjalny hamak czy decathlonowe dają radę? :D Patrząc na zdjęcia i film okolica wyjątkowo zachęca do takiej aktywności ;)
Izery są super na rower i wcale nie ma ciężkich podjazdów... Ta "Katorga" jest wyjątkiem i podobno Sępia Góra, ale przecież na tych dwóch miejscach te góry się nie kończą. Wybierzcie się np w weekend, wtedy zazwyczaj są czynne wypożyczalnie rowerów.
Tak, śpiwór opatulał hamak. W okolicach stóp był mały prześwit (łączenie zamka) i końcówka śpiwora troszkę dyndała, dlatego spięłam ją za sznurki karabinkiem i podciągnęłam do głównej linki. Widać to na zdjęciach.
Góry Wałbrzyskie i Kamienne - kto ich nie poznał na własnej skórze, ten będąc pierwszy raz na szlaku, może się mocno zdziwić. Góry te bywają bardzo wymagające, przede wszystkim kondycyjnie. Mimo, że nie przedstawiają dużych wysokości - nie przekraczają bowiem 1000 m n.p.m - to z niejednego piechura są w stanie wycisnąć siódme poty! A to za sprawą występujących w tej części Sudetów bardzo stromych podejść i zejść. Wałbrzych, stanowiący "lokalną stolicę" tych dwóch pasm górskich jest przepięknie położony i otoczony licznymi szczytami, przez które prowadzi zaproponowana przez mieszkańca tego miasta, ambitnie obmyślona trasa - DRABINA WAŁBRZYSKA . Na dystansie ok 80 km, do pokonania jest prawie 4 tys. m przewyższenia, a do zdobycia ponad 30 szczytów! Dla dodania trudności, niejednokrotnie na trasie spotkamy tzw "ściany płaczu", których w tych niepozornych górkach jest całkiem sporo!
Czy zdobycie alpejskiego trzytysięcznika dla osoby mieszkającej w Polsce, może być równie proste logistycznie, co wejście na Rysy? Czy przekroczenie magicznej „trójki z przodu” musi wiązać się ze żmudnymi przygotowaniami kondycyjnymi, braniem tygodniowego urlopu, zakupem dodatkowego sprzętu? Czy musi się to wszystko ocierać o wycieczkę mającą w sobie co nieco z wyprawy? Otóż nie! I nie musi to być zaraz „naciągany”, najmniejszy trzytysięcznik, lecz „z krwi i kości” pięknie prezentująca się góra! W dodatku jeszcze nietknięta dobrami cywilizacyjnymi takimi jak wyciągi z całym swoim zapleczem zaburzającymi naturalny krajobraz.
Razem z przyjaciółką na początku maja spędziłam tydzień nad włoskim Jeziorem Iseo (wł. Lago d'Iseo). Poniższy post opisuje w jaki sposób zorganizowałyśmy sobie wyjazd oraz przedstawia propozycje i pomysły na ciekawe spędzenie tam czasu - taki swego rodzaju "gotowiec urlopowy" dla wszystkich spragnionych: ekspozycji witaminy D przed lub po sezonie widoków na jedno z ciekawszych połączeń krajobrazowych - jeziora i gór solistów/solistek, par, rodzin, paczek przyjaciół - chcących zmienić trochę klimat i otoczenie górskich trekkingów fanów via ferrat smaku włoskiej pizzy oraz Aperola Spritza zwiedzenia popularnych włoskich miast rowerzystów i fanów rekreacyjnych sportów wodnych "człowieków-jaszczurek" lubiących leżeć plackiem na plaży w pełnym słońcu
Polskie góry ostatnio skurczyły się dla Ciebie? Lubisz wędrówki wieloetapowe ze schroniskowym zapleczem? Alpy są Ci obce, ale czujesz, że chcesz w końcu zrobić w ich kierunku pierwszy krok? Jeżeli chociaż na jedno pytanie padła odpowiedź "tak", to mam dla Ciebie super gotowca na urlop. Znajdziesz tutaj podstawowe oraz praktyczne informacje o długodystansowym szlaku Inntaler Höhenweg, który wyznaczony jest w Austrii, nieopodal Innsbrucku. Propozycję tego szlaku kieruję szczególnie do osób początkujących, którym marzy się wędrówka po alpejskich szlakach, ale jeszcze nigdy tego nie robiły, nie wiedzą jak zabrać się za organizację i czego spodziewać się na miejscu.
Szalejecie widzę. Dobrze, dobrze :) Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńE tam, zaraz szalejecie.. ;)
UsuńRewelacyjny wypad! Chętnie pobujałbym się też w hamaku, już od jakiegoś czasu też rozważamy taki nocleg :) Zaopatrywaliście się w jakiś specjalny hamak czy decathlonowe dają radę? :D Patrząc na zdjęcia i film okolica wyjątkowo zachęca do takiej aktywności ;)
OdpowiedzUsuńMamy hamaki z Deca. Sprawdzają się. Jedynie to warto zmienić linki, bo te fabryczne są strasznie krótkie...
UsuńHamak i prędkość pokonywania szlaków kusi, ale te podjazdy.... ;)
OdpowiedzUsuńIzery są super na rower i wcale nie ma ciężkich podjazdów... Ta "Katorga" jest wyjątkiem i podobno Sępia Góra, ale przecież na tych dwóch miejscach te góry się nie kończą. Wybierzcie się np w weekend, wtedy zazwyczaj są czynne wypożyczalnie rowerów.
UsuńWidzę, że wycieczki rowerowe wchodzą na wyższy poziom. Teraz będą z noclegami. Fajnie.
OdpowiedzUsuńTy cały hamak wsadziłaś do śpiwora?
Tak, śpiwór opatulał hamak. W okolicach stóp był mały prześwit (łączenie zamka) i końcówka śpiwora troszkę dyndała, dlatego spięłam ją za sznurki karabinkiem i podciągnęłam do głównej linki. Widać to na zdjęciach.
Usuń