Gdy jesień
ukazuje swoją „złotą” twarz, od razu pojawia się syndrom
niespokojnych nóg. Warunki jakie można spotkać podczas górskiej
wędrówki wydają się być wtedy idealne. Nie za gorąco, nie za
zimno, krajobrazy ubrane w pełną paletę barw. Jest czym nacieszyć
oko i doładować akumulatory. Gdy słoneczna jesień majaczy w
prognozach pogody, nie płacze się już za minionym latem, a myśli
o nadchodzącej po cichu zimie po prostu się ignoruje. Najważniejszą
sprawą jest wykorzystać ten czas i wyrwać jeszcze trochę ciepła
w górach, bo jak niestety wiadomo - nic nie trwa wiecznie. Na
początku października taki wspomniany jesienny warun zapowiadał
się na bity tydzień. Koniecznie trzeba było gdzieś wyruszyć, by
później przy zimowych wieczorach mieć co wspominać. Z cyklu: a
jeszcze nie tak dawno... Pytanie tylko gdzie wyruszyć, jak do
dyspozycji ma się półtora dnia w środku tygodnia? Artur był w
podobnej sytuacji, więc połączyliśmy siły. Nakreślił ogólny
program wyjazdu, a mi przystało wybrać konkretne miejsce. Po
zaproponowaniu dwóch różnych pasm górskich, wybór padł na
Wysoki Jesionik w Czechach, a dokładniej Masyw Keprnika. Był to dla
nas bardzo atrakcyjny cel, ponieważ żadne z nas nigdy tam jeszcze
nie było, a sam szczyt jest również idealny do „świtaków” z
racji odlesionej połaci szczytowej. W panoramie z Keprnika wyróżnić można
charakterystyczną wieżę na Pradziadzie – najwyższej górze w
całym paśmie, która dodaje +100 do rozpoznawalności.
W
telegraficznym skrócie nasz wyjazd miał wyglądać tak: nocka na
Keprniku, wschód słońca i jakaś pętelka po okolicznych szlakach w
ramach wypełnienia dnia.
wtorek, 9 października 2018
Wyruszyliśmy
w stronę Czech grubo po południu i już przy zbliżającym się
zachodzie słońca zajechaliśmy na Przełęcz Czerwonogórską 1013
m n.p.m (cz. Červenohorské
sedlo). W zimie
jest to bardzo znane miejsce dla narciarzy zjazdowych, ponieważ
znajduje się tu kilka wyciągów. Jest też zaplecze noclegowe.
Obecnie z racji braku śniegu i dodatnich temperatur, parking, jak i
wszystkie budki stanowiące w zimie wypożyczalnie były opustoszałe.
Mimo niezbyt później pory, na szlak wyruszyliśmy już w świetle
czołówek - taki urok jesieni. Nie mieliśmy do pokonania dużo
przewyższenia, praktycznie go nie odczuliśmy, a to dlatego, że
dojście na szczyt było rozwleczone na 7 km. Raczej nie
zatrzymywaliśmy się po drodze, bo następnego dnia i tak mieliśmy
wracać tym samym szlakiem z powrotem na parking. Za dnia będziemy
mieć lepszy ogląd na całą okolicę. W spacerowym tempie
dotarliśmy na Keprnik i jak to często bywa na takich odsłoniętych
szczytach, pojawił się niemiły wiatr, którego dotychczas od
wyruszenia na szlak praktycznie nie odczuliśmy. Wiatr zmobilizował
nas do szybszego znalezienia kawałka płaskiej „podłogi” i błyskawicznego wpełznięcia do śpiworów. Ale zanim do tego
doszło, wyciągnęłam z plecaka zielone zawiniątko. Był to tarp –
rodzaj płachty biwakowej mającej robić za dach nad głową. Miałam
jego bardzo tanią wersję, mającą posłużyć jedynie tylko do
oceny czy faktycznie jest ciekawą opcją zastąpienia namiotu i co
ważniejsze odchudzenia *„wielkiej czwórki”. Żadne z nas nigdy
tarpa w terenie nie rozkładało, a wyjazd wyszedł spontanicznie,
stąd nie miałam czasu przećwiczyć rozkładania jego w różne formy
na sucho, chociażby na zielonym kawałku w mieście.
O 23:00
zaczęliśmy improwizować i kombinować w jakiej formie go rozłożyć,
żeby faktycznie dał nam dobre schronienie – w tym przypadku
ochrona od wiatru. Na dodatek okazało się, że będąc jeszcze w
domu, podczas pakowania się, na szybko wyciągnęłam tylko
pokrowiec ze śledziami od namiotu, nie zaglądając ile ich tak
naprawdę jest. Na Keprniku okazało się, że mamy do dyspozycji aż
5 sztuk. Dobrze, że zabrałam jeszcze jakieś linki od hamaków.
Dzięki temu udało się nam stworzyć żagiel, który nawet całkiem
dobrze izolował nas od wiatru. Pod nim faktycznie było ciszej i
cieplej. Zapewne w takich warunkach jakie zastaliśmy, tarpa można
było zupełnie inaczej rozłożyć. W tym temacie nie mieliśmy
kompletnie doświadczenia. Uradowani, że konstrukcja utrzymuje się,
szybko się pod nią schroniliśmy. Rozwinęliśmy karimaty oraz
śpiwory. Umościliśmy się już jak do snu, ale zanim jeszcze
zgasiliśmy czołówki, Artur załączył kuchnię i zjedliśmy
kolację. Do wschodu słońca - głównego punktu wyjazdu, było
jeszcze sporo godzin, a ja już czułam jak rośnie we mnie
ekscytacja. Nie sądziłam, że rozłożenie się na szczycie pod
kawałkiem zielonej szmaty spowoduje u mnie taką ekscytację. Trochę
to źle wróżyło, ponieważ specjalnie po dyżurze nocnym nie
spałam, by po prostu brak snu odezwał się właśnie na Keprniku a
głowa nie miała czasu do przypominania sobie scen z filmowych
horrorów. Pod tarpem zjedliśmy kolację, chwilę jeszcze
pogadaliśmy i jakoś po północy zgasiliśmy czołówki. Artur
zasnął praktycznie od razu, o czym upewniło mnie jego chrapanie
:D Ja natomiast mając oczy jak pinć złotych, stwierdziłam że
zastosuję moją sprawdzoną metodę – załączę audiobooka.
Niestety ten motyw na Keprniku nie sprawdził się. Podejrzewam, że
okoliczności w jakich było mi dane spać, a była to pierwsza taka
sytuacja, nie pozwoliły mi szybko zasnąć. Audiobook był włączony
już 1,5h a mnie wciąż nie zmuliło na tyle by faktycznie chciało mi się spać.
środa, 10 października 2018
Wybiła 2 w
nocy. Tarp co jakiś czas unosił się nad nami w rytmie podmuchów
wiatru, światła pochodzące z czeskich miejscowości mieniły się
nad prawie czystym od chmur niebem. Nie wiem o której w końcu udało
mi się zasnąć, ale gdy wydzwonił pierwszy nastawiony budzik, było
mi tak przyjemnie ciepło w śpiworze, że pierwsza myśl jaka
przyszła do głowy to po prostu olać cały ten wschód słońca i
spać dalej. Szybko się jednak zmitygowałam, gdy przypomniałam
sobie o Zimaku na Śnieżniku, który zresztą również z Arturem
miał kilka lat temu miejsce. Wtedy temperatury były naprawdę dużo
niższe, ale zmobilizowałam się na tyle by z namiotu wypełznąć.
Przypominając sobie tamte chwile, rozsunęłam suwak w śpiworze,
ubrałam buty i zaczęłam fotografować świt.
|
Szczytowe skalisko na Keprniku. |
|
Im bliżej wschodu słońca, tym coraz mniej takich rozproszonych chmurek. |
|
Charakterystyczna różowa łuna, zwiastująca nadchodzący wschód słońca. |
|
Nasz "żagiel" :D |
|
Cześć Pradziad! |
|
Masyw Śnieżnika. |
|
Inwencja twórcza. |
Do wschodu
słońca pozostawało jeszcze ponad 30 minut. Kilka minut przed
ukazaniem się słońca na horyzoncie, pojawił się z aparatem
również Artur. W środku tygodnia były nikłe szanse, że będziemy
o tak wczesnej porze Keprnik z kimś jeszcze dzielić. Napatoczył
się jednak jeden fotograf obwieszony sprzętem, który zniknął gdy
słońce było już na tyle wysoko, że warunki do fotografowania
były raczej mało unikalne.
|
Coraz bliżej wschodzik, coraz bliżej wschodzik :D |
|
I oto jest! |
|
Z minuty na minutę słońce ubiera okolicę w ciepłe kolory. fot. Artur |
|
Cześć Słońce! fot. Artur |
|
Czasie stój, chwilo trwaj! fot. Artur |
|
Zaciesz jest! |
|
Ogrzewanie skał włączone. |
|
Koniecznie trzeba będzie tu wrócić na zimak! |
Gdy
temperatura się jeszcze bardziej podniosła, a wiatr zelżał,
udaliśmy się z powrotem pod tarpa na śniadanie. Przesiedzieliśmy
pod nim chyba z godzinę. Mogłabym tak spędzić jeszcze pół dnia,
ale w planach była do zrobienia traska zapoznająca z
okolicznymi atrakcjami. Zwinęliśmy nasz "jesieniak" i udaliśmy się
w stronę schroniska turystycznego Chata
Jiřího na Šeráku,
wizualizując już sobie w głowach wielkie kufle Kofoli. Podczas
naszego zejścia, zaczęli się pojawiać pierwsi turyści mający za
cel zdobycie Keprnika.
|
Pod tarpem. Zaraz będzie wielkie gotowania śniadania. fot. Artur |
|
Dziwne chmury w Masywie Śnieżnika. |
|
Po jesieniaku zaraz nie będzie już śladu. fot. Artur |
|
Jeszcze pamiątkowe z tabliczką. fot. Artur |
|
Chata Jiřího na Šeráku. |
Do schroniska jednak nie zajrzeliśmy. Uznaliśmy, że na Kofolę trzeba sobie zasłużyć. Udaliśmy się na Obří skály 1082 m n.p.m – szczyt będący rozległą grupą skalną i stanowiący ciekawy punkt widokowy. By do nich dotrzeć odczuliśmy już różnicę w deniwelacji. Ostre zejście, później trzeba było w drodze powrotnej pokonać tym razem w górę. Dopiero gdy wróciliśmy, wypiliśmy po kuflu nieoryginalnej Kofoli, przesiadując przed
schroniskiem kolejną dobrą godzinę. Gdy po trunkach nie było już
śladu, udaliśmy się na dalszą eksplorację okolicy. Za dnia przecież zobaczy się więcej.
|
Jesteśmy już blisko. |
|
Obří skály 1082 m n.p.m |
By
wrócić na parking, gdzie dnia poprzedniego zaparkowaliśmy
samochód, dostępne szlaki nijak pasowały by utworzyć jakąś
pętlę. Byliśmy zmuszeni ponownie wejść na Keprnik, ale schodząc
już z niego, otworzyły nam się możliwości by trasę powrotną
jednak trochę zmodyfikować. Wybraliśmy szlak żółty a następnie
zielony, zahaczając o kolejną ciekawą formację skalną – Vozka
1377 m n.p.m.
|
Podejście na Keprnik. fot. Artur |
|
Urozmaicenie na żółtym szlaku. |
|
Jesienna czerwień. |
|
Skały na szczycie Vozka. |
|
Nie spodziewaliśmy się takich urokliwych miejsc. |
|
Na zielonym szlaku. |
|
Widoczki ze szlaku. |
|
Kolejne drewniane kładki na szlaku. Mamy wrażenie, że wylądowaliśmy w mieszance Karkonoszy i Gór Izerskich. |
Wylądowaliśmy
z powrotem na czerwonym szlaku. W nocy trzymaliśmy się tylko tego
koloru. Na mapie trawersuje on poniżej Červeną horę 1377 m n.p.m.
Wybraliśmy szlak żółty w celu zobaczenia na własne oczy kolejnej
ciekawej atrakcji, która znajduje się w bliskiej okolicy wierzchołka. Kamenné
okno
to ciekawie wyglądające okno skalne. Skojarzyło się ono nam z
oknem znajdującym się na Baranich Rogach w Tatrach Wysokich, chociaż
nie wygląda identycznie.
|
Jesień pełną gębą. |
|
Kamenné okno |
Zeszliśmy
ponownie na przebieg szlaku czerwonego, trzymając się już go do
końca. W nocy podejście wydawało się nam mało czytelne ze
względu na krótki zasięg światła naszych czołówek. Za dnia,
droga do samochodu była ewidentna. Zaszliśmy jeszcze do znajdującego się obok szlaku źródełka. W środku
znajduje się sznur ułatwiający dostanie się na poddasze. Ciekawy
motyw na nocleg.
|
Keprnik 1423 m n.p.m |
|
Vřesová studánka - źródełko o podobno cudownej mocy. W wersji zimowej musi być tutaj również pięknie! |
|
Do przełęczy gdzie zaparkowaliśmy samochód już coraz bliżej. |
|
Nasz eksplorowany teren na mapie. |
Cieszę
się, że udało się uszczknąć co nieco z tego tygodnia pięknej
pogody. Mogę spać spokojnie – w zimowe wieczory będę miała co
wspominać. Tarp nie przekonał Artura, mnie za to bardzo. Taka forma
schronienia bardzo mi odpowiada i podczas tego typu wyjazdów
będę go często zabierać. Na pewno jednak nie ten egzemplarz, który brał
udział w tym wypadzie. Podczas śniadania, zauważyłam, że w
jednym rogu szew zaczął puszczać, a podklejona taśma mająca
zapewne chronić główny szew przed przemakaniem zaczęła się
rozdzielać od materiału. Warunki na Keprniku może nie były
spokojne, ale nie ekstremalne. Na szczytach zazwyczaj wieje. Po
powrocie do domu tarp wylądował w koszu. Nie zmienia to jednak
faktu, że taka forma schronienia i spania w terenie bardzo mi
odpowiada. Na kolejny jesieniak na pewno zabiorę jakiś godny
zaufania tarp, który wytrzyma niejedną zawieję.
* w skład
„wielkiej czwórki” wchodzą: plecak, schronienie, śpiwór oraz
mata
No i fajny "świtak" zaliczony ! Ja w najbliższym czasie planuję zrobić coś podobnego na Vozce bo jeszcze tego nie dokonałem :)
OdpowiedzUsuńTarp to bardzo fajna alternatywa dla namiotu, który jednak waży trochę więcej. Oczywiście tego typu schronienie nie zawsze się sprawdzi, ale ja i tak przeważnie korzystam z tej formy schronienia.
Twoje rewiry! O Keprniku myślałam już od dawna. A to dlatego, że naooglądałam się u Ciebie zdjęć stamtąd ;) Miałeś okazję spać pod tarpem w czasie jakiejś grubej ulewy?
UsuńMiałem okazję spać pod płachtą podczas ulewy jak również podczas silnych wiatrów i gradobicia. W moim przypadku tego typu schronienie zdało egzamin, ale pamiętaj, że moja sporo waży. Zresztą spałaś przecież już pod nią ;)
UsuńPoczytałam u Artura o tym wypadzie, teraz u Ciebie i powtórzę się: fajnie, naprawdę :) Kolory magiczne i uśmiech na buzi, czyli wycieczkę można uznać za udaną ;) Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńPrawda jak niewiele trzeba by się uśmiechnąć i jak proste sytuacje potrafią rozbudzić w nas radość i szczęście? W górach jest wszystko czego potrzebuję, a dzielić je jeszcze z innymi którzy też mają tak samo, to wszystko mnoży się razy dwa :)
UsuńFajny wypad ;) Jeszcze raz dzięki za towarzystwo i do następnego, bo pomysłów nam na pewno nie zabraknie :)
OdpowiedzUsuńZaklepuj termin w kalendarzu na zimak ;)
Usuń