Pod gwieździstym niebem Liczyrzepy


Minął prawie równy rok od niezapomnianego wschodu słońca oglądanego z Babiej Góry. Wtedy po raz pierwszy miałam okazję poznać tajniki nocnej fotografii. Robert z wielkimi pokładami cierpliwości odpowiadał na wszystkie moje pytania, jak również pomagał ogarnąć aparat od strony technicznej. Co prawda zimę od trzech sezonów oswajam teraz głównie na skiturach, to koniecznie chciałam chociaż raz powtórzyć taki czysto fotograficzny wypad. Po roku przerwy udało się z Robertem ponownie zarwać nockę w mroźnych górach. Tym razem kierunek obraliśmy na Karkonosze, w których według prognoz pogody mieliśmy zastać wymarzone warunki.




Ogólnie moje stopy i dłonie bardzo nie lubią się z mrozem. Do takiego stopnia, że szybko tracę w nich czucie i wielokrotnie potem odczuwam  ból w momencie powrotu krążenia krwi. Tego aspektu przy takim wypadzie obawiam się najbardziej, ponieważ przy robieniu zdjęć mało się ruszamy, a na dodatek często sytuacja wymaga zdejmowania rękawiczek. Na szczęście uzbroiłam się w „ciężkie działa” - buty wysokogórskie oraz łapawice puchowe, które podczas pierwszego wypadu całkiem nieźle się sprawdziły . Dzięki nim wiedziałam, że dam radę przetrwać całą noc.


piątek/sobota, 9/10 lutego 2018


W Karpaczu rozpoczęliśmy nasz dłuuugi spacer. Było jeszcze przed północą, a do wschodu słońca daleko. Czasu wydawać by się mogło, że sporo, ale przy robieniu zdjęć godziny mijają baaardzo szybko. Od parkingu uszliśmy raptem paręset metrów, a już pojawił się pierwszy obiekt do obfotografowania. Tak na rozgrzewkę! ☺

Świątynia Wang.

I już prawie godzinka minęła. Gdy zaczęliśmy dotkliwiej odczuwać panujący mróz, ruszyliśmy dalej. Śnieg pod butami mocno skrzypiał, ale co najważniejsze nie było wiatru! Aura przypominała nam tą z Babiej Góry sprzed roku. Brakowało jedynie pełni księżyca, ale wszystko dało się uzupełnić dłuższym czasem naświetlania.

Na podejściu w stronę formacji skalnej „Pielgrzymy”, w okolicach Polany zrobiliśmy kolejny postój. I tak minęła kolejna godzina.... Na zegarku już dawno temu wybiła 1:00!



Musieliśmy trochę podgonić, bo w takim tempie wschód słońca zastalibyśmy jeszcze poniżej granicy lasu! Żwawym krokiem udaliśmy się pod Pielgrzymy – ciekawą formację skalną. Tutaj mieliśmy w planach zabalować dłużej. To miejsce było jednym z najważniejszych punktów podczas naszego nocnego spaceru. 

Pielgrzymy cały czas stały nieruchomo, a my różnymi sposobami próbowaliśmy je trochę ożywić ☺






Przy Pielgrzymach spędziliśmy 1,5 godziny! Ponownie mróz zaczął o sobie dawać znać. Ruszyliśmy w górę by wygenerować trochę ciepła. Kolejny przystanek - Słonecznik!


Aparaty wycelowane w stronę Słonecznika pozostawiliśmy na 30 minut. Co w tym czasie najlepiej robić? Chodzić! ☺

Atrakcji przed nami było jeszcze sporo, a ja zaczęłam mieć pierwsze problemy z poziomem naładowania akumulatorów. Co jakiś czas musiałam je na zmianę ogrzewać kawałkiem własnego sadełka. Na ten moment patent pomagał, ale to była pierwsza przesłanka, że będę musiała włączyć tryb zmniejszonej ilości wykonywania zdjęć.

Udaliśmy się wolnym krokiem w stronę Równi pod Śnieżką. Zagadani, patrzyliśmy głównie na oświetlaną przez czołówki drogę. W pewnym momencie oboje spojrzeliśmy w stronę Śnieżki. Nad jej południowym grzbietem wisiał księżyc. Brakowało na nim tylko chłopca z wędką ze słynnej czołówki Dreamworks.


Od tego momentu rozdzieliliśmy się. Na dobre pochłonęła nas fotograficzna adrenalina! 









Najciekawsze warunki tworzą się około dwie godziny przed wschodem słońca. Nad horyzontem pojawia się brzask (poświata pochodząca od znajdującego się pod horyzontem Słońca). Niebo nie jest już ciemne, a krajobraz nabiera ciekawych barw. Dla fotografów-maniaków to częściej świt jest najlepszą porą dnia niż sam moment wschodzącego słońca.

Uznaliśmy z Robertem, że świt jak i wschód słońca przywitamy w okolicach Domu Śląskiego i Lucni boudy. Po całej nocy spędzonej pod niebem, w końcu zaczęliśmy spotykać pierwszych ludzi. Wszyscy uderzali na Śnieżkę, w celu przywitania na jej wierzchołku nowego dnia.


Gdy na dobre rozkręcił się świt, stała się najgorsza rzecz! Mój obiektyw przestał automatycznie ostrzyć! Ustawianie ostrości ręcznie było w takich temperaturach bardzo trudne. Chwilę później, aparat już całkiem odmówił posłuszeństwa. Ogrzewanie akumulatorów przestało pomagać. Pozostawało w tym momencie chyba tylko siąść i płakać, albo ogrzać się w Domu Śląskim! ☺

Schronisko jednak o tej porze było zamknięte. Robert focił w najlepsze, a ja by nie stać tak bezczynnie udałam się w stronę Strzechy Akademickiej. Akurat to schronisko powinno być otwarte. Droga szybko mi minęła na rozmowie z górołazem z Wielkopolski, który jak się później okazało jest bardziej górobiegaczem, ale przyjechał spędzić weekend w Karkonoszach w trybie typowo wędrówkowym. W międzyczasie dostałam informację od Roberta, że będzie wchodzić jeszcze na Śnieżkę. Mając w pełni sprawny aparat, na pewno bym do niego dołączyła. Moje focenie już się niestety zakończyło. Chciałam sobie oszczędzić tej całej złości, że żadnego zdjęcia już nie wykonam, tym bardziej, że warunki na łapanie super kadrów były wciąż wyśmienite.



Poniżej kilka kadrów podkradzionych od Roberta. No cóż, wiele się działo podczas świtu jak i wschodu słońca. 








Po około 2 godzinach do Strzechy Akademickiej dotarł Robert. Śniadanie minęło nam na omówieniu zdjęć i oczywiście rozmowie na temat fotografii. Zejściem przez Samotnię do Karpacza zakończyliśmy nasz fotograficzny wypad. 

Schronisko "Samotnia" oraz kłębiące się nad nią ponure chmury zwiastujące ogólne pogorszenie pogody.

Trzeba przyznać, że warunki w ramach wolnego weekendu udało się nam w końcu ustrzelić, bo tych było od początku zimy bardzo niewiele. Szkoda, że akumulatory do mojego aparatu nie wytrzymały do końca wypadu, ale cieszę się z tego co udało się zarejestrować. Jak dla mnie najlepszym zdjęciem jest oczywiście to wykonane przez 30 minut. Nigdy wcześniej mój aparat nie naświetlał tak długo jednego ujęcia! Końcowy efekt wyszedł fantastycznie! Dzięki Robert! Mam nadzieję, że za rok uda się po raz kolejny powtórzyć taki wypad! ❤


Komentarze

  1. Świetne zdjęcia! Widzę, że się wkręciłaś :D Obiektyw kitowy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, obiektyw kitowy, który pod koniec zaczął szwankować... Doszedł już na szczęście do siebie po tej eskapadzie i działa...

      Usuń
  2. Cudowne warunki!. Wycieczka podobna do tej, którą sama ostatnio zrobiłam, więc tym przyjemniej było poznać Twoją relację. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Inaczej się czyta relacje z miejsc w których się było osobiście i ma się lepsze odniesienie do wszystkiego :)

      Usuń
  3. Dzięki za wspólny wypad. Trafiły się nam MEGA warunki ! Tak właśnie powinno być za każdym razem ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najważniejsze, że nie było wiatru! Po raz drugi z resztą ;)

      Usuń
  4. "Na ten moment patent pomagał, ale to była pierwsza przesłanka, że będę musiała włączyć tryb zmniejszonej ilości wykonywania zdjęć." - A na przyszłość kupić dodatkową sztukę akumulatorka ;)

    "chronisko jednak o tej porze było zamknięte." - Dom Śląski często zimą (nie wiem jak w inne pory roku), ma otwarte drzwi od tyłu. Sprawdzałaś, czy one były otwarte?

    Ile akumulatorów aparat Ci zużył podczas tego wypadu? Też się zastanawiam nad takim nocnym fotografowaniem, bo efekty wychodzą super, ale właśnie kwestia zasilania mnie zastanawia. Bo nie chcę zostać bez aparatu w trakcie wycieczki. Wiem, że na zużycie mają wpływ różne czynniki, ale zawsze jakiś to punkt odniesienia ten Twój Nikon.

    Foty oczywiście super, na mnie wrażenie robi to rozgwieżdżone niebie nad Śnieżką, czy ruch gwiazd nad Słonecznikiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam dwa akumulatory. Jeden oryginalny, drugi nieoryginalny z mniejszą pojemnością. Oba spokojnie mi wystarczają na nawet kilkudniowe wypady. Niestety zima rządzi się swoimi prawami. Duży pobór energii na pewno był podczas robienia zdjęcia Słonecznika z rozmytymi gwiazdami - 30 minut. Co do Domu Śląskiego. Wiem, że ma drzwi od tyłu. Sama z nich kiedyś korzystałam podczas noclegu tam. Sprawdzałam, niestety były zamknięte.

      Na pewno przy takim nocnym fotografowaniu w zimie lustrzanka dłużej wytrzyma niż bezlusterkowiec. To nie tylko kwestia pojemności akumulatorów co obsługa aparatu, która w lustrzance potrzebuje mniejszego poboru energii.

      Jakbym miała jeszcze jeden akumulator (nawet drugi nieoryginalny) to myślę, że spokojnie bym wtedy miała sfotografowany cały wypad.

      Usuń
  5. Fenomenalnie magiczne zdjęcia. Podziwiam talent i zazdroszczę samozaparcia na zimowo-nocną wyprawę w góry :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny post, a zdjęcia pozwalają. Prawdziwe perły. Magia z nich bije. Brawo. :)))

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty

SCHRANKOGEL - trzytysięcznik dla początkujących

DRABINA WAŁBRZYSKA - kondycyjny wycisk w Sudetach!

Jezioro Iseo - poradnik praktyczny [gotowiec urlopowy!]

Karkonoska Diagonala